TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.

Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.

 

Internet, czyli nieograniczone źródło informacji o nas samych [ROZMOWA]

Komu może być potrzebne nasze zdjęcie na trzepaku sprzed 30 lat? O dobrych i złych stronach masowego udostępniania danych w mediach społecznościowych opowiada dr hab. Tomasz Kajdanowicz z Katedry Inteligencji Obliczeniowej, specjalista z dziedziny danologii.

t_kajdanowicz1.jpg

Iwona Szajner: Czy w obecnej sytuacji, w której z powodu epidemii jesteśmy fizycznie odizolowani od innych, można sobie wyobrazić naszą codzienność bez dostępu do internetu?

Dr hab. Tomasz Kajdanowicz*: Faktycznie, wydaje się to niemożliwe. Internet stał się niejako infrastrukturą krytyczną dla naszego funkcjonowania, utrzymywania więzi i komunikacji społecznej. Bardzo mocno przyzwyczailiśmy się do narzędzi internetowych, bo zapewniają nam dostęp do najświeższych informacji, wiedzy zgromadzonej na przestrzeni wielu wieków. Jest to też miejsce spędzania wolnego czasu, a przede wszystkim to aktualnie najlepsza z możliwych „przestrzeń” do edukacji.

Głównie dlatego, że stwarza nieograniczone możliwości?

Nowoczesne narzędzia zdalne zmieniły paradygmat nauczania i uczenia się. Stworzyły dostępność do niesamowitych zasobów i to przez całą dobę. Nie ogranicza nas pojemność informacyjna źródła (np. konkretnej książki), ale jedynie nasz czas i zdolność do konsumpcji wiedzy.

Widzimy też, jak uzależniliśmy się od dostępu do sieci.

Tak bardzo zżyliśmy się z usługami w internecie, że bez nich nie potrafilibyśmy się już chyba odnaleźć np. w prowadzeniu badań i edukacji (np. zdalne wykłady, wirtualne i rozproszone lokalizacyjnie zespoły projektowe), organizowaniu pracy (np. telemedycyna, praca zdalna), realizacji swoich potrzeb rozrywkowych (np. dystrybuowanie cyfrowej postaci książek, filmy), a nawet adresowaniu naszych potrzeb społecznych, takich jak utrzymanie i udrażnianie kanałów komunikacyjnych, budowanie sieci znajomości i zaufania, informowanie lokalne czy możliwość angażowania się w akcje pomocowe i charytatywne.

Zgodzi się pan, że to jakby równoległy świat, w którym jednak też trzeba umieć się poruszać?

Prawdą jest, że duża ilość danych i możliwości powodują, że czujemy się przeładowani informacyjnie i musimy działać w pewnym chaosie. Przydatna jest więc umiejętność świadomego korzystania z mnóstwa możliwość dostępnych w internecie i odporność na manipulację. Niemniej jednak w obliczu obecnych wydarzeń i ograniczeń związanych z rozprzestrzenianiem się wirusa pozytywne cechy „życia przez internet” są nie do przecenienia.

api2019_08.jpgZwłaszcza że narzędzia internetowe są teraz bardzo pomocne. Jak choćby aplikacje pomagające zachować kwarantannę.

Pojawienie się nowych źródeł gromadzenia danych na temat naszej lokalizacji, stylu życia, kontaktów czy konsumowanych treści może pomóc w rozwiązywaniu wielu bieżących problemów. Także i tych związanych z koronawirusem. Jednak szeroki zakres danych pochodzący na przykład z aplikacji do śledzenia osób przebywających na kwarantannie może ujawniać znacznie więcej niż byśmy sobie tego życzyli. Zebrane dane, które każdorazowo są wykorzystane w innym niż zamierzonym i odpowiednio zakomunikowanym celu, mogą być przecież ponownie przetworzone. Ogromna większość usług, z których korzystamy, generuje dane o nas i naszym zachowaniu, a te są zbierane do bieżącego i przyszłego wykorzystania.

Przez kogo i do jakich celów?

Prawdę mówiąc, nie potrafimy sobie tego nawet do końca wyobrazić. Niemniej jednak, przykład Korei Południowej podczas walki w pierwszym stadium epidemii koronawirusa pokazał, że wykorzystanie danych o lokalizacji ludzi, które pochodziły od dostawców usług telefonii komórkowej oraz płatności kartami, skutecznie kwalifikuje do kwarantanny i zwiększa kontrolę nad rozprzestrzenianiem choroby.

badania_coronavirus_02.png

Czyli „śledzenie” może być dla nas dobre?

Może być wykorzystane w słusznym celu, ale tu wchodzimy w rozważania natury etycznej. Miejmy świadomość, że w obronie naszej prywatności stają naukowcy i firmy pracujące nad metodami anonimizacji i pseudonimizację danych (red. użycie pseudonimów i zakodowanie danych). Nie wszystko w temacie prywatności jeszcze się rozstrzygnęło. Trzeba mieć jednak na uwadze, że obecny stan technologii oraz wszechobecny internet powodują, że i tak mamy do czynienia z ograniczoną prywatnością.

A do tego przecież sami tą prywatnością tak chętnie się dzielimy na przykład w mediach społecznościowych.

Zgadza się. Media społecznościowe spozycjonowały się jako napędzane oddolnie platformy służące interesowi publicznemu. To tutaj, zapewne inaczej niż w rzeczywistości, realizujemy swoje potrzeby społeczne i komunikacyjne. Ujawniamy więc część naszej osobowości: dodajemy do ulubionych to, co nam się podoba,  komentujemy, zdradzając nasze poglądy itp. Jeśli takie dane zostaną wykorzystane na naszą niekorzyść, może to być zgubne.

selfie01.jpgCo rusz pojawiają się np. na Facebooku różne mody na podejmowanie wyzwań (tzw. challenge). Od kilku dni widzimy, że profile naszych znajomych zapełniają się zdjęciami z dzieciństwa. Wydaje się, że to taka niewinna zabawa. Może być w tym jednak ukryty jakiś inny cel?

Musimy mieć świadomość, że uczestniczenie w różnego rodzaju zabawach, do których potrzebujemy korzystać z naszych danych, stanowi łatwy sposób na pozyskiwanie danych o wysokiej jakości. A służą one do przygotowywania nowych modeli sztucznej inteligencji.

Zabrzmiało to trochę groźnie. Komu może być potrzebne nasze zdjęcie na trzepaku sprzed 30 lat?

W przypadku popularnego ostatnio „czelendżu” ze zdjęciami z dzieciństwa można podejrzewać, że dane na pewno się przydadzą np. w dopracowywaniu technologii rozpoznawania twarzy osób, niezależnie od ich wieku. Można też będzie odtwarzać historyczne relacje i znajomości osób, które zmieniają się przecież na przestrzeni czasu. Najwięksi dostawcy mediów społecznościowych i pokrewnych usług - tacy jak Google i Facebook lub WeChat czy Sina Weibo w Chinach - już i tak od kilku lat posługują się technologią rozpoznawania twarzy i budują z jej wykorzystaniem kolejne usługi.

Czyli wcale nie jest to taka niewinna zabawa. Nie wiemy, kto i w jaki sposób wykorzysta naszą aktywność w social mediach.

Powiedzmy najpierw o tych dobrych stronach. Masowo udostępniane dane w mediach społecznościowych stanowią dotąd niespotykane rezerwuary dla naukowców zajmujących się badaniem zjawisk społecznych, psychologicznych, antropologicznych czy technologicznych. Każda dziedzina może dowiedzieć się czegoś nowego, analizując to, jak “żyjemy” w świecie cyfrowym. Dla przykładu w artykule napisanym z kolegami z University of Notre Dame w USA pokazaliśmy, że kształt naszych sieci społecznych wpływa na zachowania zdrowotne, takie jak otyłość i palenie oraz całkiem dobrze informuje o naszych stanach zdrowia: o stresie, szczęściu, pozytywnym nastawieniu i samoocenie.

prof_drag_04.png

A jakie są więc te złe strony?

Te same dane można wykorzystać w sposób negatywny: można badać nastroje społeczne i prowadzić manipulację i inżynierię społeczną z wykorzystaniem metod uczenia ze wzmocnieniem. Można również, z dość już powszechnymi modelami klasy "deep fake", bazującymi na głębokich sieciach neuronowych, generować realistycznie wyglądające fałszywe wideo i audio, na których widać i słychać postacie znane tylko ze zdjęć, a którym włożono w usta nie ich słowa.

I to faktycznie wygląda bardzo realistycznie i wiarygodnie.

Na pierwszy rzut oka nie da się rozpoznać, że obraz został sfałszowany. Sztuczna inteligencja skutecznie uczy się, jak wygląda źródłowa twarz pod różnymi kątami, aby przetransponować ją na cel, zwykle aktora, jak maskę.
Nasze dane w niecny sposób mogą wykorzystywać także firmy, rządy państw, partie polityczne i zwykli oszuści. Regulacje prawne nie zawsze nadążają, albo nawet nie są w stanie sprecyzować tego, co można z danymi robić, gdyż może to oznaczać ograniczanie wolności słowa i wyrazu jednostki.

Znowu zahaczamy o kwestie etyczne.

Zgadza się, bo na wszystkich korzystających z danych ciąży ogromna odpowiedzialność etyczna w tym zakresie. Raz udostępnione zdjęcie z młodości może już na zawsze służyć do celu, którego dzisiaj prawo jeszcze nie reguluje, a biznes czy nauka nawet nie zna. Na przykład można sobie wyobrazić działanie metod wnioskowania o pozostałej długości życia na podstawie historii starzenia się naszej sylwetki i twarzy. Tak pozyskana informacja może wpływać na koszt oferty ubezpieczenia na życie lub leczenia.

newsletter-promo.png

Ale jako użytkownicy mediów społecznościowych nie mamy na to wpływu.

Trochę mamy – w końcu to od nas zależy, czy coś zamieścimy na naszym profilu czy nie. Uleganie modzie związanej z uczestniczeniem w „czelendżach” nie jest niczym innym niż zjawisko, z którym mieliśmy do czynienia w świecie nie wirtualnym. Lubimy dzielić się informacjami o sobie, lubimy być doceniani, podziwiani, polecani, rekomendowani, obdarowywani. Kiedyś skala naszego oddziaływania była po prostu mniejsza, trafiała tylko do tych, z którymi się stykaliśmy w rzeczywistości. Dziś posiadamy ogromną potrzebę realizowania potrzeb społecznych wręcz w sposób publiczny. Zmieniła i umożliwiła to technologia. Nasze funkcjonowanie stało się widzialne nie tylko dla znajomych z portali, ale też dla firm, które nasze dane przetwarzają, sprzedają lub kupują.

Czyli musimy być po prostu rozsądni.

Jeżeli to, co robimy, nie jest naiwne, a przede wszystkim nie prowadzi do czegoś złego - nie powinniśmy się obawiać. Alternatywą jest niekorzystanie z dorobku technologicznego, wirtualizującego nasze życie. W świetle obecnych wydarzeń związanych z koronawirusem, bez komunikacji i życia społecznego w interencie byłoby nam zdecydowanie trudniej.

Rozmawiała Iwona Szajner



*Tomasz Kajdanowicz, dr hab. inż. prof. PWr, zastępca kierownika Katedry Inteligencji Obliczeniowej Politechniki Wrocławskiej, pasjonat danologii (data science), autor ponad 100 prac naukowych z zakresu metod analizy danych, uczenia maszynowego oraz analizy sieci i mediów społecznościowych, zwycięzca konkursu na najlepszą pracę doktorską ze sztucznej inteligencji w Polsce w 2013, recenzent ponad 20 międzynarodowych czasopism i wiodących konferencji z uczenia maszynowego, stypendysta Univesrystetu Stanforda w USA oraz profesor wizytujący w University of Sydney w Australii, opiekun specjalności danologia na Wydziale Informatyki i Zarządzania PWr, przedsiębiorca.

danologia_05.png

Galeria zdjęć

Politechnika Wrocławska © 2025

Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »

Akceptuję