TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.
Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.
Data: 19.03.2020 Kategoria: książki/publikacje, nauka/badania/innowacje, Wydział Architektury
127 wrocławskich willi – tych istniejących po dziś i tych niezachowanych – pokazała i szczegółowo opisała w swojej książce dr hab. Agnieszka Tomaszewicz, architektka i historyczka architektury z Politechniki Wrocławskiej. Badaczka prześledziła, jak powstawały wrocławskie osiedla willowe i co miało wpływ na wygląd domów zamożnych wrocławian.
Publikacja „Wrocławskie wille i osiedla willowe doby historyzmu” ukazała się w 2019 r. nakładem Oficyny Wydawniczej Politechniki Wrocławskiej. To pierwsza monografia ukazująca ten typ obiektów w naszym mieście nie tylko jako formę budownictwa, ale także zjawisko historyczne i zadanie projektowe. Autorka – dr hab. Agnieszka Tomaszewicz z Wydziału Architektury PWr – zdecydowała się podzielić książkę na dwie części – pierwsza jest opisem historycznym i architektonicznym wrocławskich willi, druga – bogato ilustrowanym katalogiem tych budynków.
Zdjęcia wilii w tekście są autorstwa Stanisława Klimka.
Lucyna Róg: - Jestem pewna, że dla wielu wrocławian pani książka będzie źródłem przynajmniej kilku zaskoczeń – choćby tym, jak powstawały wille w naszym mieście. W powszechnym przekonaniu to bogaty lekarz, kupiec czy bankier stawiał dla siebie wystawny dom. Tymczasem już w XIX wieku można mówić o… deweloperach.
Dr hab. Agnieszka Tomaszewicz: - Dla mnie to też było duże zaskoczenie, choć o zjawisku wiedziałam już dużo wcześniej. Na zagadnienie spekulacji na rynku nieruchomości natknęłam się, pracując nad publikacją o wrocławskich kamienicach czynszowych. W przypadku kamienic częstą praktyką było budowanie ich nie tylko na wynajem i traktowanie jako formy lokaty kapitału, ale też w celach handlowych. Podobnie było z willami.
Już pierwsze wrocławskie osiedle willowe – wybudowane w podwrocławskim wówczas Borku – było inwestycją, którą dziś określilibyśmy mianem deweloperskiej. To było typowe osiedle, rodzaj „pieczątki”, którą inwestor, berliński przedsiębiorca Heinrich Quistorp, udziałowiec towarzystwa budowlanego „Westend”, zaznaczał swoją obecność nie tylko w miastach niemieckich, ale i kilku innych w Europie.
Co ciekawe, tym pierwszym willom daleko było do luksusu i komfortu, z jakimi je dzisiaj kojarzymy. Borek to obecnie jedno z najbardziej pożądanych miejsc zamieszkania, ale kiedyś zdecydowanie tak nie było. W XIX w. postrzegano go jako okolicę niezbyt bezpieczną, zbyt oddaloną od miasta. Osiedle willowe powstało w szczerym polu, w sąsiedztwie niewielkiej wioseczki złożonej z zaledwie kilku domów. Ludzie osiedlali się tam bez przekonania – nawet ci, którzy mogli sobie pozwolić na to, by żyć poza miastem, nie byli szczególnie Borkiem zachwyceni. Brakowało tam infrastruktury, przede wszystkim podstawowych instalacji miejskich, nie było też regularnej komunikacji z centrum Wrocławia. Mieszkańcy borykali się np. z powtarzającymi się problemami z wodą, bo każdego gorącego lata wysychały im studnie. Początki były więc trudne. Z czasem powstawały kolejne osiedla – m.in. na terenie Szczytnik czy w Zalesiu. Bardzo wiele było także inwestycji niezrealizowanych, które pozostały jedynie na papierze. Może kiedyś uda mi się zorganizować wystawę pokazującą te projekty i modele domów opracowanych na ich podstawie…
Wracając do bogatych właścicieli willi, podobnie jak dzisiaj, tak i przed laty inwestorzy zwykle nie bardzo wiedzieli, jakiego konkretnie budynku oczekują. W XIX wieku domy miały świadczyć o ich zamożności, ilustrować ich możliwości finansowe. Stąd tak wiele projektów willi z wieżami, które były dominantami i symbolem „znaczenia” inwestora. Budowle były jednak najczęściej indywidualną kreacją architekta, wyrazem raczej jego przekonań niż inwestora, jak takie obiekty powinny wyglądać.
Czytelników zapewne rozczaruje to, co mocno podkreśla pani w swojej książce: nie było wrocławskiej szkoły projektowania willi czy wrocławskiego stylu willowego. Domy zamożnych wrocławian niczym nie różniły się od domów bogatych berlińczyków czy mieszkańców innych miast w Niemczech.
Mimo że sama jestem wrocławianką i uwielbiam nasze miasto, to zawsze mnie zastanawiała ta potrzeba poszukiwania wyjątkowości we Wrocławiu. Musimy pamiętać o tym, że przed wojną Wrocław był dość prowincjonalnym miastem, położonym na wschodnich rubieżach państwa. Żeby się o tym przekonać, wystarczy prześledzić karierę architektów, rzeźbiarzy i innych twórców, którzy uciekali z Wrocławia, jeśli tylko mieli taką okazję. Gdy trafiała im się szansa wyjazdu do Berlina, żeby tam rozwijać swoją karierę, zawsze z niej korzystali. Zresztą nie tylko oni. Starałam się w tej książce prześledzić – w miarę możliwości – także historię właścicieli czy inwestorów opisywanych willi. Lepiej radzący sobie na rynku przemysłowcy też zostawiali Breslau, stanowiący dla nich zazwyczaj jedynie etap przejściowy w życiu zawodowym.
Wrocław był zatem miastem jak wiele innych i nie wydaje mi się, żeby poszukiwanie w nim wyjątkowości było zasadne. Co oczywiście nie znaczy, że nie mamy zachwycać się tutejszymi willami, bo jako ich miłośniczka mogę zaręczyć, że mamy sporo takich obiektów, które absolutnie trzeba zobaczyć. Część wrocławskich willi jest bardzo dobrze zaprojektowana – np. ta przy ul. Grunwaldzkiej 98, w której dziś mieści się restauracja. To jeden z dwóch obiektów, które powstały w tym miejscu w 1872 r. dla braci Alexandrów, właścicieli domu bankierskiego. Nie znamy niestety autora projektu, a szkoda, bo jego willa ma świetne proporcje, oszczędne dekoracje, została też bardzo dobrze osadzona na działce.
Niezwykle atrakcyjne wizualnie są także wille w Borku. Dzisiaj część z nich została przekształcona w domy wielorodzinne, ale pamiętajmy, że były zazwyczaj projektowane jako miejsce zamieszkania dla jednej rodziny i gdy sobie to uświadomimy, to ich skala musi na nas robić wrażenie.
Bardzo zachęcam do odkrywania tych starych osiedli, a nawet organizowania sobie wycieczek dydaktycznych z willami na trasie zwiedzania, bo wiele możemy się dzięki nim nauczyć. Te obiekty są przykładami klasycznego projektowania, w którym mamy określone proporcje, łatwe do zdefiniowania, bo ludzkie oko w dość naturalny sposób je „wyczuwa”. Do tego oczywiście mają dużą wartość historyczną i niosą ze sobą pewien ładunek emocjonalny – świadczą przecież o historii naszego miasta, ilustrują przeszłość grupy najbardziej zamożnych obywateli. Z tymi domami niejednokrotnie wiążą się też ciekawe historie życia ich inwestorów.
Jak w przypadku niezachowanej willi na Szczytnikach przy Fürstenstrasse, czyli dzisiejszej ulicy Różyckiego.
To w ogóle był wyjątkowy obiekt – w dużej mierze ze względu na jego właścicieli. Panem domu był Albert Neisser, światowej sławy profesor dermatologii. Razem z żoną, Toni, byli wielkimi miłośnikami sztuki. Mówiłam wcześniej, że wrocławskie wille wyrażały raczej przekonania artystyczne architekta niż inwestora, w tym przypadku było zdecydowanie na odwrót.
Dom ten zaprojektował dla nich berliński architekt Hans Grisebach, który zaplanował go na nieregularnym rzucie z centrum kompozycyjnym w postaci prostokątnego holu o wysokości obejmującej dwie kondygnacje. We wnętrzu umieszczono kominek i otwartą klatkę schodową. Stamtąd można było przejść do wejścia głównego, pokoi dziennych i muzycznych oraz sąsiadujących z nimi jadalni i buduaru pani domu. Po obu stronach pokoju dziennego – między domem a ogrodem – umieszczono mocno przeszklone i półotwarte wnętrza, oranżerię i loggię. Na piętrze znalazły się pomieszczenia prywatne – sypialnia z łazienką i garderobą, niewielka jadalnia i pokoje pana domu, czyli gabinet z biblioteką. Wszystkie wnętrza zostały spięte galerią, zawieszoną częściowo nad otwartą przestrzenią holu. W suterenie umieszczono kuchnię, składy i służbówki, a na poddaszu pokoje gościnne.
Budowla była bogato zdobiona, co ciekawe, pokój muzyczny Neisserów, którego wystrój zaprojektował malarz i grafik Fritz Erler, uważa się dziś za najwcześniejsze w Niemczech secesyjne wnętrze zaprojektowane w celach użytkowych.
W 1920 r. – już po śmierci właścicieli willi – dom z jego kolekcją dzieł sztuki został udostępniony zwiedzającym. Był oddziałem Śląskiego Muzeum Rzemiosła Artystycznego i Starożytności. W 1934 r. przystąpiono jednak do jego stopniowej likwidacji ze względu na żydowskie pochodzenie właścicieli. Sam budynek uległ zniszczeniu w czasie drugiej wojny światowej.
Skoro już jesteśmy przy kwestii żydowskiego pochodzenia właścicieli – interesującym wątkiem jest także to, jak wiara wyznawana przez właścicieli czy też inwestorów willi wpłynęła na wygląd samych willi. W książce tłumaczy pani, dlaczego tak niewiele z nich ma elementy gotyckie czy neogotyckie.
Charakterystyczną i najbardziej popularną stylistyką domu jednorodzinnego był „antyk grecko-rzymski”. Ujmuję go w cudzysłów, bo chodziło raczej o wykorzystywanie elementów, które w powszechnej opinii przypominały antyk. To była ulubiona stylistyka zarówno architektów, jak i inwestorów, ponieważ kojarzyła się z miastem i z mieszczaństwem, a do tego – jeśli mogę zaryzykować takie stwierdzenie – była neutralna pod względem religijnym. A to miało znaczenie dla przyszłych mieszkańców willi, którzy w większości byli albo wyznawcami judaizmu, albo protestantami. Gotyk kojarzył się z katolicyzmem, więc z taką stylistyką nie mogli się identyfikować.
Poza tym do pewnego momentu prawo budowlane zakazywało projektowania w domach mieszkalnych wykuszy, a także budowania zbyt ostro nachylonych dachów, co było wyróżnikiem gotyku. Nie sposób więc było zaprojektować w stylu neogotyckim budynku, który nie mógł mieć podstawowych atrybutów tego stylu. Stąd też tak niewiele neogotyckich willi. Kilka jednak możemy w mieście obejrzeć. To zazwyczaj domy dyrektorskie, usytuowane na działkach takich instytucji jak np. szpitale. Te bowiem tradycyjnie były budowane w uproszczonych formach neogotyckich. Stawiane obok nich wille nie mogły się odróżniać od reszty kompleksu, dlatego także projektowano je w tej samej stylistyce.
W katalogu wrocławskich willi zebrała pani informacje na temat 127 takich obiektów, z czego 65 zachowało się do dzisiaj. Czy to zestawienie jest kompletne? Umieściła w nim pani wszystkie wille powstałe w XIX w. i początkach XX w., które możemy jeszcze dzisiaj zobaczyć?
Myślę, że większość. W każdym razie wszystkie, na temat których udało mi się znaleźć informacje w Archiwum Budowlanym Wrocławia. Dokładnie przyjrzałam się każdemu z wrocławskich osiedli – posłużyłam się przy tym przedwojennymi mapami, na które ówczesny urząd statystyczny nanosił budynki wznoszone w konkretnych dziesięcioleciach. Sprawdziłam też ulice, które niegdyś były dojazdowymi do miasta, takie jak dzisiejsza Powstańców Śląskich, gdzie przed wojną było wiele willi. Bardzo ciekawym ich przykładem, a nawet w pewnym sensie reliktem, jest willa należąca niegdyś do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. To ten charakterystyczny żółto-niebieski budynek, który z pewnością kojarzy każdy przejeżdżający ulicą Powstańców Śląskich, bo znacząco odróżnia się od otoczenia. Dobrze pokazuje on, jaka była skala zabudowy willowej w tym miejscu i jaką formułę tych domów przyjęto. Dziś pozostało tylko kilka z nich – głównie w dalszej części Powstańców Śląskich, na wysokości Parku Południowego. Zachowały się też projekty willi, które zostały rozebrane, żeby ustąpić miejsca kamienicom wielorodzinnym. Przy okazji wspomnę o znakomitym przykładzie willi, jakim jest dzisiejszy hotel Platinum Palace. Zapewne każdy patrzący na niego, od razu rozpozna, że jest to budynek projektowany w tej pseudoantycznej tradycji – tymczasem powstawał na samym początku XX wieku, kiedy popularniejsze stawały się już bardziej nowoczesne rozwiązania.
Myślę, że przede wszystkim niemal każdy widzi w nim raczej pałac niż willę…
Wcale się temu nie dziwię, a nawet przyznam, że sama miałam przez długi czas problem z określeniem, czym jest, a czym nie jest willa. Dlatego tak dużą część wstępu poświęciłam sprecyzowaniu tego pojęcia. Wszyscy „podskórnie” rozumiemy, co to jest willa, ale gdy trzeba ją zdefiniować, pojawia się problem.
To ja podrzucę najprostszą definicję, jaka przychodzi mi do głowy: „piękny dom sprzed wieku”. I jeszcze – po namyśle – dodam „wystawny”.
Dla badacza to zdecydowanie nie będzie definicja i to już od pierwszego słowa, bo sformułowanie „piękny” nie należy do słownika naukowego, nie może być kryterium badawczym. Ale rozumiem, dlaczego go pani użyła. Kiedy pracowałam nad określeniem, czym jest willa, aż kusiło mnie, żeby dodać choć kilka przymiotników. W końcu wypracowałam bardzo ogólną definicję: willa to dom wolno stojący, jednorodzinny (rzadziej dwurodzinny) w ogrodzie.
Kwestia przypadków budowania willi dla dwóch rodzin była charakterystyczna dla Wrocławia i wskazywała na to, że jednak ci inwestorzy nie byli aż tak bardzo zamożnymi ludźmi, jak nam się to dzisiaj wydaje. Często takie wille dwurodzinne nie powstawały dla np. rodziców i ich dzieci czy dla rodzeństwa, które pragnie mieszkać razem, a dla inwestora i przyszłych najemców.
Wróćmy jeszcze do Platinum Palace – dlaczego to willa a nie pałac?
Ze względu na skalę i zróżnicowanie funkcjonalne wnętrz. Zaprojektowano tam duży zespół pomieszczeń dla przyjemności i relaksu właściciela – pana domu – co wyraźnie wskazuje na charakter willowy. Do tego pałac zazwyczaj ma dużo większą skalę i powiązania z większym terenem niż obszar jednej działki, a tutaj mamy do czynienia z wprawdzie dość monumentalnym jak na wille budynkiem, ale jednak zaprojektowanym i dostosowanym do stosunkowo niedużego obszaru. Niech nas nie zmyli, że zaraz obok rozciąga się Park Południowy, który wydaje się niejako przedłużeniem ogrodu willi. Nie była to własność inwestora tego obiektu.
Skoro już jesteśmy przy takich willach-zaskoczeniach, to opowiem jeszcze o budynku, który obecnie jest siedzibą Konsulatu Generalnego Republiki Federalnej Niemiec. Jest willą, choć…
Większość wrocławian zapewne powiedziałaby, że to kamienica.
Wielkość obiektu może mylić, to prawda, co więcej nie jest to obiekt wolno stojący. Willa powstała w 1897 r. dla Georga Haasego, radcy handlowego i browarnika. Zaprojektował ją kolejny berliński architekt Otto March. To jest w ogóle bardzo typowe dla wrocławskich willi, że ich inwestorzy często sięgali po architektów ze stolicy. W ten sposób także manifestowali swoją zamożność, wykazywali jednak – pewnie nieświadomie – brak zaufania do lokalnego środowiska projektantów.
Dom Haasego to jeden z nielicznych wrocławskich przypadków willi, które pokazano w czasopiśmie branżowym niedługo po wybudowaniu i urządzeniu. Dlatego dziś wiemy, jak wyglądało pierwotne wyposażenie jego wnętrz. Były tam m.in. dębowe boazerie, schody i rzeźbione balustrady galerii oraz marmurowe fontanny z amorkami z brązu wykonane przez rzeźbiarza Hugo Lederera – tego samego, który później był autorem wrocławskiej fontanny z szermierzem. W jadalni umieszczono imponujący kominek o szerokości ponad dwóch metrów, wykonany z różnych rodzajów marmuru. W sypialni pokrycia ścian i wbudowane szafy powstały z mahoniu. Z kolei w pokoju bilardowym można było obejrzeć okna przeszklone witrażami przedstawiającymi postacie z baśni braci Grimm. Opracował je Oscar Paterson, jeden z najbardziej cenionych witrażystów secesji z Glasgow.
W książce podkreśla pani, że układ wnętrz w willach ilustruje XIX-wieczne stosunki społeczne panujące w Niemczech. Co to konkretnie oznacza?
Chodzi o usytuowanie pomieszczeń użytkowanych przez mężczyzn i przez kobiety, a przypominam, że rozmawiamy o warstwie uprzywilejowanej w społeczeństwie. Otóż zakładano, że kobieta prowadzi życie domowe, zatem pomieszczenia użytkowane przez nią znajdowały się w głębi domu. Natomiast życie mężczyzny toczy się „na zewnątrz”, dlatego architekci projektowali wille tak, że gabinet pana domu zazwyczaj miał niezależne wyjście na zewnątrz i był usytuowany tuż przy klatce schodowej prowadzącej do wnętrza głównego. Zapewniało mu to daleko posuniętą swobodę, bo mógł wchodzić i wychodzić z domu zupełnie niezauważony, jeżeli tylko miał na to ochotę.
Pomieszczenie typowo kobiece jak buduar – jeśli w ogóle zaprojektowano je w willi – znajdowało się na styku stref rodzinnych, czyli pomiędzy pokojem dziennym a jadalnią. Czasami projektowano w ramach tego buduaru jeszcze dodatkowy kącik, co uzewnętrzniało się w bryle budynku jako przeszklony ze wszystkich stron wykusz, i tam pani domu mogła czytać, wyszywać albo dziergać, jeżeli się tym zajmowała. Do tego dołączano niekiedy ogród zimowy, chociaż zwykle jednak znajdował się on przy salonie i jadalni.
W zaawansowanych funkcjonalnie willach planowano pomieszczenia męskich rozrywek, jak salon bilardowy, bar i biblioteka, które niekoniecznie musiały się znajdować na tym samym poziomie co gabinet. Projektowano je w suterenie i zazwyczaj łączono bezpośrednio z gabinetem za pomocą małej kręconej klatki schodowej.
Klasowość czy też hierarchię społeczną pokazywało z kolei usytuowanie pomieszczeń gospodarczych. Umieszczano je w suterenie, gdzie funkcjonowała kuchnia, pralnia, niekiedy prasowalnia. Tam także lokowano mieszkanie dozorcy czy majordomusa. Mogła się tam znajdować również łazienka. I to jest też ciekawy wątek – bardzo często wille były słabo wyposażone w urządzenia sanitarne. Dziewiętnasty wiek to jeszcze nie ten czas, kiedy powszechnie projektowało się pokoje kąpielowe.
Wracając do służby – urządzano jej skromne pokoje w suterenie, albo na strychu, albo – jeżeli to były guwernantki – w sąsiedztwie pokoju dziecięcego. Niekiedy rozbudowywano strefę dziecięcą, znajdującą się na piętrze domu, tam gdzie sypialnie, i wówczas projektowano bawialnię albo pokój do nauki.
Dopiero Hermann Muthesius, niemiecki architekt wczesnego modernizmu i teoretyk architektury, spopularyzuje pomysł umieszczenia życia rodzinnego na parterze domu i sprowadzenia tam dzieci. Muthesius przekształci reprezentacyjny salon w bardziej użytkowy pokój dzienny, gdzie rodzina miała spędzać czas wspólnie z dziećmi.
Cytat z Muthesiusa umieściła pani na skrzydełku książki. Dość kontrowersyjny. Opisuje w nim willę jako nędzne, tandetnie wykonane, spekulacyjne budownictwo mieszkaniowe zaspokajające potrzeby nieświadomego ludu. Czy zatem fakt, że wille podobały się przed ponad stu laty, a dzisiaj zachwycają nawet bardziej, świadczy o naszym złym guście? Czy też Muthesius przesadzał w swojej krytyce?
Jako że jestem miłośniczką willi, nie może pani oczekiwać ode mnie obiektywnej oceny jego słów! A poważniej – Muthesius propagował zupełnie inny model budownictwa, tzw. Landhaus. Była to – w dużym uproszczeniu – forma zmodernizowanej willi. Muthesius był przeciwny komponowaniu takiego domu jako elementu dominującego nad najbliższym, ale też dalszym otoczeniem. Przeciwstawiał się więc sytuowaniu go na cokole, co było dość charakterystyczne dla willi doby historyzmu, bo tam właśnie, jak wspominałam, mieściły się pomieszczenia służbowe.
Muthesius proponował bezpośrednie połączenie domu z ogrodem, czyli rozwiązanie, które dla nas jest dzisiaj naturalne. We własnej praktyce projektowej zastępował zwarte dziewiętnastowieczne układy wnętrz, dużo swobodniejszymi kompozycjami, które próbował podporządkować wygodzie użytkowania. Podkreślał także, że dom powinien mieć architekturę, która w jakiś sposób będzie korespondowała z tradycją lokalną.
Swoje poglądy Muthesius wypracował podczas pobytu w Wielkiej Brytanii, gdzie został attaché kulturalnym. Dokładnie zapoznał się ze specyficzną brytyjską architekturą i doszedł do wniosku, że właśnie w taki sposób należy projektować domy – bez z góry ustalonego porządku. Tymczasem XIX-wieczna willa była planowana według pewnego schematu. Obejmował on np. grupowanie pomieszczeń różnego typu w specyficznym porządku – o czym już wspominałyśmy. Muthesius stanowczo podkreślał, że pomieszczenia powinny być dostosowane do kierunków świata i do potrzeb życia rodzinnego. Bardzo krytykował też reprezentacyjność willi i postulował odchodzenie od niej, bo dom powinien służyć przede wszystkim mieszkańcom.
Muthesius odniósł ogromny sukces, sprowadzając brytyjską ideę domu rodzinnego do Niemiec. Realizował z powodzeniem swoją praktykę architektoniczną, projektując mnóstwo domów, które zdefiniowałabym jako element przejściowy między willą XIX-wieczną a domem modernistycznym.
Pewnie skoro odniósł taki sukces, raczej nie był odosobniony w swojej krytyce willi.
Architekci, którzy uważali się za progresywnych, z natury rzeczy krytykowali XIX-wieczne wille. Głównie ze względu na historyzm, odwoływanie się architektury tych budynków do… w sumie często nie wiadomo czego. Zdarzało się, że elewacje były zbiorem eklektycznych dekoracji, zaczerpniętych z różnych okresów historycznych. Miałam ogromny problem, żeby wiele takich willi zakwalifikować do odpowiedniej grupy stylistycznej. Dzisiaj zastanawiam się nawet, czy taka klasyfikacja była potrzebna.
W katalogu willi pokazuje pani także takie obiekty, o których dzisiaj niestety trudno powiedzieć, że mają bogatą dekorację albo że w ogóle są willami – tak zostały przekształcone albo zaniedbane…
Bardzo szkoda mi tych budynków. Nie mamy niestety żadnego programu w mieście, który dotyczyłby konserwacji takich obiektów – podobnego do tych stworzonych z myślą o kamienicach. Z jednej strony to rozumiem, bo budżet miasta nie jest z gumy i trudno planować inwestycje w budynkach, które nie są miejskie, a tak w większości jest z willami. Z drugiej strony zdarzają się takie przebudowy tych obiektów, które nie powinny mieć miejsca. Niestety urząd konserwatorski pozwala na nadbudowywanie tych domów i na dogęszczanie zabudowy w ramach działki, na co nie powinniśmy się nigdy zgadzać, bo tracimy bezpowrotnie kawałek przeszłości miasta. Nie przekonuje mnie tłumaczenie, że gdyby się nie pozwalało inwestorom przekształcać domów, to rezygnowaliby z inwestowania w wille. Nie wierzę w to, ponieważ ludzie chcą mieszkać w zabytkowych budowlach i szczęśliwie zaczyna ich być na to stać.
Mam nadzieję, że władze miasta jednak pomyślą o działaniach zmierzających do rewaloryzacji willi, bo to ostatnia chwila, żeby wiele z nich ocalić. Taki kompleksowy program jest potrzebny szczególnie na osiedlu willowym w Borku. Na szczęście kilka lat temu opracowano miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego dla tego fragmentu miasta. Blokuje on możliwość budowania nowych domów w drugiej linii, czyli za istniejącymi willami – po to, by zachować formy działek, na których te budynki postawiono. Miasto wprowadziło więc zabezpieczenie, o którym pomyślał już inicjator budowy tego osiedla Heinrich Quistorp. Określił on w księgach wieczystych procent powierzchni działki, jaki można było wykorzystać do zabudowy oraz minimalne odległości od granic sąsiednich posesji. Już wtedy przewidział, że mieszkańcy mogą mieć takie pomysły, a jemu zależało na zachowaniu sielskiej atmosfery osiedla. Zresztą z tego samego powodu wykupił tereny wokół osiedla, chcąc uchronić je od niekorzystnego sąsiedztwa fabryczek czy małych warsztatów. Odsądzano go od czci i wiary, szczególnie po spektakularnym bankructwie w 1873 r., ale on miał wizję, jak powinno wyglądać podmiejskie osiedle i jakie warunki zamieszkania ma oferować ludziom, i tego się trzymał. Chciałabym, żeby dzisiejsi deweloperzy w taki sposób patrzyli na swoje inwestycje…
Rozmawiała Lucyna Róg
*Dr hab. Agnieszka Tomaszewicz – architektka i historyczka architektury. Pracuje na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej w Katedrze Historii Architektury, Sztuki i Techniki. Zajmuje się historią architektury XIX wieku i historią rozwoju miast, a ostatnio również architekturą i urbanistyką powojenną. Jest autorką wielu publikacji, m.in. książki „Wrocławski dom czynszowy, 1808-1918” i niewielkiej monografii twórczości Anny i Jerzego Tarnawskich (z Joanną Majczyk), a także jedną z autorek tomu „Pionierki” (o udziale kobiet w tworzeniu polskiej kultury architektonicznej). Należała do zespołu redaktorów naukowych „Leksykonu architektury Wrocławia”, opracowała też „Studium historyczne Wrocławia” na potrzeby najnowszej edycji „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Wrocławia”. Książka „Wrocławskie wille i osiedla willowe doby historyzmu” jest efektem prac w ramach projektu badawczego finansowanego przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »