TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.

Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.

 

To nie podziały ideologiczne decydowały o tym, kto był porządny, a kto nie

Data: 12.12.2014 Kategoria: historia

70 LAT POLITECHNIKI WROCŁAWSKIEJ. - Politechnika była najsilniejszym i najbardziej aktywnym w antyreżimowych działaniach wrocławskim zakładem – uważa profesor Andrzej Wiszniewski

Rozmowa z profesorem Andrzejem Wiszniewskim, działaczem opozycji demokratycznej, byłym rektorem Politechniki Wrocławskiej, byłym ministrem nauki

0DVRXPBwBfwctBkRo,wiszniewski_4384.jpg

Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz: – W lipcu 1980 r. wybuchają strajki. Politechnika do nich jednak nie dołącza. 

Profesor Andrzej Wiszniewski: – Jest na wakacjach. Studentów nie ma we Wrocławiu, ale za to wielu nauczycieli akademickich ruszyło, np. do zajezdni na Grabiszyńskiej, wesprzeć strajkujących.

Politechnika odreagowała tę lipcowo-sierpniową nieobecność już pół roku później.

Najpierw wspierając strajk łódzki, a potem radomski.

Panu niezbyt podobało się to zaangażowanie Politechniki w wydarzenia w Łodzi oraz Radomiu.

Podchodziłem do nich z niechęcią, bo komplikowały życie uczelni. Pamiętam kilka tygodni uciążliwych negocjacji ministra szkolnictwa wyższego, profesora Górskiego, z komitetem strajkowym. Wynegocjowano Porozumienia Łódzkie. Dawały one studentom 1/3 miejsc w senatach, radach wydziałów i instytutów. Ale okazało się, że jest to raczej uciążliwy i nudny obowiązek niż przywilej.

Tuż po podpisaniu Porozumień Gdańskich w sierpniu 1980 roku powstała na Politechnice Wrocławskiej Tymczasowa Komisja Zakładowa „S”. Namawiano pana na start w wyborach na przewodniczącego. Dlaczego pan nie wystartował?

I tak bym przegrał (śmiech). Niektórzy chcieli, bym zmierzył się z Tomaszem Wójcikiem. Ale ja nie chciałem. W wyborach startował też Tadeusz Huskowski. Tomek wygrał, Tadeusz został jego zastępcą. Świetnie się uzupełniali. Wójcik był młody, gniewny i radykalny. Huskowski spokojny i wyważony. Potem doszedł do prezydium jeszcze Marek Muszyński. To było doskonałe połączenie. Naprawdę dużo się wtedy działo w „Solidarności”. 

wiszniew_8961.jpg

Jednak nie przepadał pan za stylem działania ówczesnej „S”.

Jak dla mnie był zbyt krzykliwy.

Ludzie odreagowywali lata zniewolenia.

Dziś to rozumiem, ale ja za tym stylem nie przepadałem. Pracownicy uczelni masowo wypisywali się z ZNP i wstępowali do „Solidarności”, która po trzech miesiącach liczyła już ponad 6000 członków (pracowników Politechniki Wrocławskiej było wówczas około 8000).

W grudniu 1980 roku rektor Tadeusz Porębski odchodzi ze stanowiska.

Zostaje pierwszym sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego oraz członkiem Biura Politycznego PZPR.

Na jego miejsce senat wybiera profesora Bogusława Kędzię.

Niestety..., bo o ile profesor Porębski był bardzo dobrym – jak na owe czasy – rektorem dla Politechniki, o tyle nie mogę tego samego powiedzieć o profesorze Kędzi.

Profesorowi Kędzi – jak pan pisze w książce „Wyboista droga do wolności” - „brak było zalet poprzednika, toteż bardzo szybko popadł w ostry konflikt nie tylko z „Solidarnością”, ale nawet z Senatem”.

.... o umarłych albo dobrze, albo wcale (uśmiech).

Potem rektorem został, w połowie 1981, profesor Tadeusz Zipser.

Współpraca nowych władz rektorskich z „Solidarnością” oraz NZS układała się dobrze. Ogromna w tym zasługa mądrości i rozsądku docenta Tadeusza Huskowskiego.

Pod koniec października wybuchł strajk w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu. Studenci PWr zaczęli okupować budynek.

Jak już wspomniałem, byłem wściekły na te strajki, one służyły wyłącznie nakręcaniu atmosfery. Ogromnie dezorganizowały pracę uczelni. Byłem tak zły, że starałem się je jakoś przerwać. Zaproponowałem studentom, aby przerwali okupację i wspólnie z kierownictwem Politechniki (byłem przecież prorektorem) wybudowali pomnik „Samorządnej Rzeczpospolitej”. Każdy miałby przynieść tak duży kamień, jaki tylko da radę udźwignąć. Usypalibyśmy je, zacementowali i w ten sposób zaprotestowali.
Mało kto wie, że dzisiejszy pomnik „Solidarności” przy ul. Norwida nawiązuje do tego pomysłu. Autor projektu, Get Stankiewicz, znał tę historię i kamienie, które w tym pomniku umieścił, nawiązują do mojej propozycji.

wiszniew_8981.jpg

Nastała pamiętna noc z 12 na 13 grudnia.

Moja córka obchodziła urodziny. Jeden z jej gości, syn wysokiego partyjnego działacza, ostrzegł nas, aby nie wychodzić z domu. Czuł, że coś się szykuje.

A rankiem pojechał pan na uczelnię.

Ślady kół mojego auta na śniegu były jedynymi. Jak dojechałem na Politechnikę, to portier mnie po rękach całował, tak się cieszył, że w ogóle ktoś przyjechał, ktoś, kto będzie rządził. Było cicho i pusto. Ani żywej duszy.

Zaczęli się jednak zjeżdżać studenci.

Zaczęło się od okupacji budynku D-1, tam była siedziba „Solidarności”. I tam też zdecydowano, że o 14 zaczyna się strajk.
W A-1 liczba strajkujących wahała się od 700 do 900, a w D-1 od 150 do 300 osób. Strajk był bardzo dobrze zorganizowany. To była zasługa studentów.

Pańska wizja strajku kłóciła się trochę z wizją studentów?

Uważałem, że strajk powinien tylko zademonstrować postawę Politechniki Wrocławskiej i wyrazić bunt wobec sytuacji politycznej. Jednak strajkujący chcieli strajkować do skutku...

....skutku?

Do przerwania stanu wojennego. A władza też chciała zademonstrować swoją siłę. I zademonstrowała.

Mówiło się, że agenci bezpieki, obecni wśród strajkujących, wpuścili ZOMO do gmachu, otwierając drzwi do podziemi.

Owszem, w gmachu na pewno byli agenci SB, sądzę jednak, że byli zbyt przestraszeni, aby dokonać takiej dywersji. Atak ZOMO zaczął się po wyłamaniu przez pojazd opancerzony stalowych drzwi na podwórze [od strony ul. Łukasiewicza – red.]. Zomowcy przez wybite okna wchodzili do gmachu głównego.

I byli bardzo brutalni.

Tak, chociaż pogłoska o tym, że byli pod wpływem jakichś lekarstw, była – moim zdaniem – nieprawdziwa. Oni zwyczajnie się bali. Jak pies się boi, to też ujada i gryzie.

Nie obeszło się bez tragedii.

Podczas akcji na moich oczach zmarł Tadeusz Kostecki. Upadł tuż koło mnie. Został uderzony przez zomowca, który krzyczał: – Tobie, stary, też się zachciewa...

Następnego dnia Politechnika wyglądała jak pobojowisko.

Mnóstwo rzeczy, ubrań, porozrzucanych wszędzie. Znosiliśmy to wszystko do sali 140.

Po paru dniach odwołano rektora Zipsera, a dla Wrocławia nadeszły najbardziej ponure dni.

Wielu ludzi ukrywało się przed aresztowaniem (Marek Muszyński, Kornel Morawiecki, Tomasz Wójcik).

Potem był „Szok”

Ale wcześniej jeszcze był „Sokół” i internowanie studentów. A dopiero potem dobrali się do tzw. intelektualistów. I była akcja o kryptonimie „Szok”, trafiłem na listę internowanych, zresztą w doborowym towarzystwie rektorów, prorektorów, publicystów.

Politechnika była nie tylko kuźnią liderów wrocławskiego podziemia solidarnościowego.

Tu powstawały też urządzenia dla Radia „Solidarność”, drukowano „Z dnia na dzień”. Pokoje wielu pracowników były składnicami pism podziemnych. W D-1, gdzie był mój gabinet, działalność konspiracyjna była prowadzona niemal jawnie.

2014-12-11_152308.jpg

Ludzie z Politechniki trzymali się razem, mimo podziałów na lewych i prawych?

Bo to nie podziały ideologiczne decydowały o tym, kto był porządny, a kto nie. Ja zawsze mówię, że jak ktoś ma naturę gnidy, to bez względu na to, po której stronie stoi, gnidą pozostaje. Jak ktoś był przyzwoity, to bez względu na to. czy należał do PZPR, czy „Solidarności”, zachowywał się przyzwoicie.
Liczba gnid była bardzo niewielka (śmiech). Miażdżąca większość ludzi z naszej uczelni zachowywała się przyzwoicie.

Coś pana wówczas szczególnie zaskoczyło?

Miłym zaskoczeniem była np. nagroda, jaką przyznał mi Senat w 1983 roku. Rektor Wacław Kasprzak zaprosił mnie na posiedzenie Senatu. Przyszedłem, otrzymałem wspaniały dyplom, a profesor Kasprzak zgodził się, abym zabrał głos. A ja oczywiście korzystając z okazji wygłosiłem hymn pochwalny na cześć „Solidarności”. Pamiętam, że jeden z członków Senatu wyszedł z sali, aby zadzwonić do komitetu wojewódzkiego i oskarżyć rektora Kasprzaka, że dopuścił opozycjonistę do głosu.
Pamiętam też, jak poręczenie społeczne, kiedy byłem w areszcie, złożył I sekretarz komitetu uczelnianego profesor Wołoch, zresztą rektor Schroeder [poprzednik rektora Kasprzaka – red.] też podpisał takie poręczenie.

Ale z rektorem Kasprzakiem wiąże się jeszcze jedna anegdota...

Zabawna sytuacja, czy może trochę tragiczna. Ten namaszczony przez komunistów rektor wezwał mnie kiedyś do siebie i poprosił, abym... ułatwił mu kontakt z synem, opozycjonistą. On nie miał kontaktu z Pawłem, a ja miałem.

A zdradzali?

Bywało i tak. Czasem zdradzali ludzie, których obdarzało się pełnym zaufaniem. Okazywali się agentami. Jeden taki człowiek, który nie był pracownikiem Politechniki, a którego zacząłem podejrzewać o zdradę, zginął kilka tygodni później w wypadku samochodowym. Jechał pijany z jednym z szefów wrocławskiej bezpieki, niejakim Anatolem Pierścionkiem. Obaj zginęli w tym wypadku.

Lubię ten fragment „Wyboistej drogi do wolności”: O ile Polska była niewątpliwie najbardziej opozycyjnym państwem w bloku krajów zwanych „demoludami”, to Wrocław był najbardziej opozycyjnym polskim ośrodkiem walki z reżimem. A Politechnika Wrocławska – najsilniejszym i najbardziej aktywnym w antyreżimowych działaniach zakładem wrocławskim.

I tak było.
Rozmawiała Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz

Zdjęcia: archiwum Solidarności Politechniki Wrocławskiej

Politechnika Wrocławska © 2024

Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »

Akceptuję