TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.

Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.

 

Politechnika w PRL. Wielkie projekty w trudnych czasach

Data: 19.11.2014 Kategoria: historia

70 LAT POLITECHNIKI WROCŁAWSKIEJ. Mimo nadzoru partyjnego w nauce dużo się wydarzyło. Dla Politechniki Wrocławskiej PRL to czas realizacji wielu programów badawczych i nawiązywania współpracy zagranicznej, nie tylko z krajami bloku komunistycznego

Najpierw trzeba było jednak odbudować to, co pozostało w kraju po wojnie. Stąd w okresie pionierskim naukowcy uczelni (wtedy jeszcze połączonego Uniwersytetu i Politechniki) kształcili kadry potrzebne dla odradzającej się gospodarki. Włączali się w działania na rzecz odbudowy transportu, łączności, przemysłu maszynowego czy architektury.

Potrzebni miastu…

– Lata powojenne można określić jako działania inwentaryzacyjne na rzecz wrocławskich i dolnośląskich zakładów – wspomina profesor Kazimierz Banyś, który dyplom magistra inżyniera technika otrzymał w 1950 roku. – Uczestniczyliśmy w różnych zespołach, opracowywaliśmy informacje o możliwościach takich zakładów jak Pafawag, Dolmel czy ZREMB. Ocenialiśmy, ile pracowników może zatrudnić, jakiego rodzaju maszyny produkować, a potem przygotowywaliśmy ekspertyzy.

– Byłem wtedy młodym adiunktem, a to były dodatkowe zlecenia, które miały dla nas duże znaczenie. Nie tylko ze względów finansowych, ale przede wszystkim dlatego, że ucząc studentów o przemyśle, mówiliśmy o stanie faktycznym – opowiada profesor. Dodaje, że w tych początkowych latach zajmowali się również rekonstruowaniem takich maszyn jak dźwigi, koparki, walce drogowe, betoniarki, pompy do betonu, tynkarki, maszyny do produkcji cegieł, a nawet lokomotywy parowe. – Mieliśmy duże problemy z materiałami, trzeba było więc kombinować zastępcze. Byliśmy więc nie tylko konstruktorami, ale też technologami i rzeczoznawcami ds. materiałów. Taka była potrzeba.

PRL_archiw4.jpg1.

Większość architektów pracujących przy odbudowie i budowie miasta to byli ludzie związani z Wydziałem Budownictwa i Oddziałem Architektury. – Nasi profesorowe odbudowywali gmach główny Uniwersytetu, katedrę, najważniejsze wrocławskie kościoły – opowiada profesor Olgierd Czerner, absolwent architektury z 1951 roku. – Moi koledzy w większości dostali przydziały pracy w biurach projektowych Wrocławia. Niektórzy lądowali w dziwnych miejscach, jak np. Tadeusz Wybult, który po Politechnice został skierowany jako architekt do pracy w Łodzi przy produkcjach filmowych. To jemu zawdzięczamy scenografię w „Matce Joannie od Aniołów” Jerzego Kawalerowicza czy w „Weselu” Andrzeja Wajdy – wspomina profesor.

Olgierd Czerner już jako asystent na architekturze pracował przy rekonstrukcji zabudowy dzisiejszej ulicy Świdnickiej i Kuźniczej, czy przy zabudowie planowanej trasy W-Z (obecnej ul. Kazimierza Wielkiego). Zajmował się dokumentacją zabytków, został też we Wrocławiu pierwszym po wojnie miejskim konserwatorem zabytków. – Obejmowałem tę funkcję jako 26-latek. Oficjalnie obowiązywał ministerialny zakaz zatrudniania się gdzieś poza uczelnią. Niektórzy moi koledzy pracowali przy różnych projektach na czarno. W moim przypadku, ponieważ chodziło o odbudowę historycznego Wrocławia, przymknięto na to oko i zostałem zatrudniony początkowo na pół etatu.

Konserwatorem zabytków był przez 10 lat. – Udało mi się zaangażować do pomocy kolegów z uczelni: profesorów Tadeusza Broniewskiego i Tadeusza Kozaczewskiego przy odbudowie kościoła Marii Magdaleny, czy Jerzego Rozpędowskiego przy dalszej rekonstrukcji kościoła Bożego Ciała – opowiada.

…i przemysłowi

Pod koniec lat pięćdziesiątych przy większości katedr powstały zakłady doświadczalne. Mogły przyjmować zlecenia z przemysłu, miały własne konta bankowe. To nie było już tylko wykonywanie ekspertyz czy kontroli technicznych, ale znacznie ambitniejsze zadania. W 1956 roku działało ponad 60 takich przykatedralnych zakładów. Profesor Wacław Kasprzak, od 1968 roku przez piętnaście lat w ścisłym kierownictwie uczelni, za najważniejsze sukcesy naukowe lat 50. i 60. wymienia między innymi lampy elektronowe opracowane przez zespół profesora Wiesława Barwicza z Instytutu Przemysłowego Elektroniki i Katedry Elektroniki PWr, prace nad produkcją anten telewizyjnych prowadzone pod kierownictwem profesora Tadeusza Tomankiewicza, metodę wykonywania głowic kablowych stosowanych w energetyce (zespół profesora Jerzego Skowrońskiego) czy konstrukcję i uruchomienie na przełomie lat 1963-64 lasera gazowego – praca pod kierownictwem procesora Zbigniewa Godzińskiego. 

PRL_archiw3.jpg2.

Wiele osiągnęli też w tym czasie politechniczni matematycy z profesorem Stanisławem Drobotem na czele (m.in. dowód twierdzenia o jednoznaczności rozwiązań równań różniczkowych w przestrzeniach abstrakcyjnych, wspólnie z profesorem Janem Mikusińskim) czy profesor Stanisław Gładysz, którego wyniki badań bardzo zainteresowały przemysł górniczy – chodziło o prace z zakresu zmiennych losowych, dotyczące niezawodności układów: koparka–taśmociąg–zwałowarka.

Uczelnię opuszczały kolejne roczniki absolwentów. Stopniowo zasilali oni różne gałęzie przemysłu, znajdowali zatrudnienie jako inżynierowie czy na stanowiskach kierowniczych w zakładach w kraju i za granicą. Współpraca uczelni z przemysłem musiała więc nabrać nieco innego charakteru.

Projekty badawcze

– Na Politechnice Wrocławskiej wyraźnie odczuwalne były lata rządów Edwarda Gierka, zwłaszcza ten pierwszy okres intensywnego rozwoju przemysłu – uważa profesor Eugeniusz Rusiński, obecny prorektor ds. badań naukowych i współpracy z gospodarką. – Mogliśmy zapewnić potrzebne gospodarce zaplecze technologiczne. Wtedy pojawiło się dużo nowych tematów badawczych, wynikających z zapotrzebowania przemysłu. Ówczesny rektor, profesor Tadeusz Porębski, wypracował takie rozwiązania, że mogliśmy wykonywać zlecone prace badawcze i za to otrzymywać całkiem dobre pieniądze. Profesor Rusiński wspomina, że jako asystent dostawał dwa razy mniej pieniędzy niż jego kolega na starcie w zakładzie przemysłowym na stanowisku inżynierskim. – Nie stać nas było na kupno samochodu ani mieszkania. Te zlecenia nas ratowały, można było zarobić nawet drugą pensję – opowiada.

Lata 60. to intensywny rozwój górnictwa węgla brunatnego na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce oraz legnicko-głogowskiego zagłębia miedziowego. – W 1968 roku w strukturze Politechniki został wyodrębniony Wydział Górniczy. Od początku cieszył się popularnością, studia kończyło po 100 absolwentów każdego roku – opowiada dr Wojciech Glapa, związany z uczelnią od 1962 roku. – Naturalnym procesem było więc nawiązanie ścisłej współpracy z kopalniami węgla brunatnego, rud miedzi czy surowców skalnych. Działało to w dwie strony – my kształciliśmy wykwalifikowanych pracowników i gotowe do wdrożenia rozwiązania, a przemysł górniczy pomagał wydziałowi poprzez zasilanie kadry swoimi specjalistami czy fundowanie studentom stypendiów. Tak na uczelni pojawili się profesorowie Sewer Wiśniewski, Waldemar Kołkiewicz czy Tadeusz Żur.

– Na początku lat 70. opracowano system prognozowania efektów pracy systemów transportowych dla kopalni węgla brunatnego (pod kierownictwem profesora Stanisława Gładysza – Jan Sajkiewicz, Jerzy Battek). Z kolei dla górnictwa miedziowego prowadzono prace nad optymalizacją komorowo-filarowych systemów eksploatacji rud miedzi ze szczególnym uwzględnieniem maszyn samobieżnych. – Badania dotyczyły wentylacji i klimatyzacji warunków pracy i zabezpieczania skał – tzw. obudową kotwiową – wyjaśnia dr Wojciech Glapa.

W tym okresie pojawiła się też możliwość łączenia pieniędzy ministerialnych, którymi dysponowała Politechnika, z funduszami pozyskiwanymi od przemysłu. Wtedy to zaczęto realizację wielkich projektów badawczych, takich jak hydrometalurgia, Wielodostępny Abonencki System Cyfrowy, inżynieria materiałowa oraz ochrona środowiska. – Udało się uzyskać takie środki, aby kontynuować badania hydrometalurgiczne zapoczątkowane przez profesora Władysława Trzebiatowskiego nie tylko w skali laboratoryjnej, ale i ćwierć- i półtechnicznej – opowiada profesor Wacław Kasprzak, w tamtym czasie prorektor odpowiedzialny za kontakty uczelni z przemysłem. 

PRL_archiw.jpg3.

Profesor Władysław Walkowiak z Wydziału Chemicznego całą swoją działalność naukową poświęcił właśnie hydrometalurgii. – Chodziło o to, żeby opracować nową metodę wydzielania metali z polskich surowców miedzionośnych. W latach 60. powstawał kombinat legnicko-głogowski, który wykorzystywał technologię opartą na hutnictwie. My badaliśmy inne możliwości. I udało nam się, chociaż ostatecznie kombinat tej metody nie wdrożył. Przeszkodziło wtedy silne lobby hutnicze. W ostatnich latach zespołowi dr. Tomasza Chmielewskiego udało się zdobyć środki na współczesne badania w tym zakresie z dużą szansą na wdrożenie.

Profesor Wacław Kasprzak: – Drugim dużym projektem, w który zaangażowaliśmy nasze siły i znaczne środki, był program WASC, czyli Wielodostępny Abonencki System Cyfrowy. Chodziło o budowę systemu komputerowego o szerokim dostępie. Jego projektantem technicznym był Eugeniusz Bilski, który przyszedł do nas z ELWRO, a projektantem systemu operacyjnego doc. Jerzy Battek. Uruchomiliśmy go w 1973 roku. Podstawę programu stanowił komputer ODRA 1305 oraz 33 końcówki abonenckie. To na owe czasy było bardzo przełomowe osiągnięcie. Dane do maszyny cyfrowej wprowadzało się za pomocą dalekopisu, czekało kilka godzin i otrzymywało wyniki. Maszyna zajmowała halę przemysłową, a dysk 20-kilobajtowy, co dzisiaj jest śmieszną pojemnością, ważył około tony. Żałuję, że nie było miejsca, żeby zostawić ten multiplekser dla przyszłych studentów. Dziś byłby to piękny eksponat muzealny – uważa profesor Kasprzak. Dodaje, że jednym z ciekawszych podsystemów WASC był system informacji naukowej, opracowany przez docenta Czesława Daniłowicza i jego współpracowników. – Politechnika już w latach 70. prowadziła katalogowanie zbiorów i uruchomiła system informacji naukowo-technicznej oparty na przeszukiwaniu zbiorów przez maszynę cyfrową. Eugeniusz Bilski żartował, że był to najlepszy system między Sprewą a Pacyfikiem. Ale faktycznie, nikt w Polsce nie miał takiego systemu.

Trzecim wielkim programem badawczym realizowanym w tamtym okresie była Inżynieria Materiałowa. – Może nie miał on istotnej wartości, jeżeli chodzi o wdrożenia i przemysł, ale znacznie zmienił sytuację na Politechnice Wrocławskiej. To było źródło finansowania rozwoju ówczesnej fizyki. Zaryzykowaliśmy przedsięwzięcie z cichym błogosławieństwem ówczesnego ministra edukacji, a zarazem sekretarza naukowego i szefa Komitetu Nauki i Techniki, profesora Jana Kaczmarka. Mogliśmy łączyć środki budżetowe, zlecenia i specjalne, celowe dotacje różnych ministerstw. To była umowa dżentelmeńska między nami. Jednak przy pierwszej kontroli NIK-u na Politechnice do wszystkiego się przyznałem. Wiedziałem, jak należy postępować z kontrolerami NIK. Najlepiej było od razu przyznać się do wszystkich grzechów, wtedy oni sami zajmowali się obroną delikwenta. Problemy pojawiały się wtedy, gdy oni wykryli jakieś nieprawidłowości – opowiada profesor Kasprzak. – Na programie Inżynierii Materiałowej wyrosła fizyka ciała stałego i podstawy elektroniki czy fizyki kwantowej, a nawet początki najmodniejszego i chyba najnowocześniejszego kierunku badań, czyli mikro- i nanoelektroniki. Wyszkoliliśmy 20 profesorów – to wychowankowie z tamtych czasów.

Nie tylko na Wschód

Pierwsze kontakty z zagranicznymi ośrodkami naukowymi sięgają lat 50. Była to współpraca ściśle kontrolowana przez czynniki polityczne. O wszystkim decydowało wówczas ministerstwo, które dysponowało paszportami służbowymi, wydawało decyzje o zgodzie na wyjazd, przydziale stypendiów czy przyznaniu dewiz. Pierwsze dwie umowy Politechnika podpisała z Instytutem Politechnicznym w Kijowie w 1958 roku i z Uniwersytetem Technicznym w Dreźnie w 1966 roku.

– Pierwsze wyjazdy zagraniczne na górnictwie zainicjował twórca naszego wydziału profesor Wincenty Czechowicz już w 1968 roku – opowiada dr Wojciech Glapa. Były to ścisłe kontakty z Akademią Górniczą we Freibergu, w późniejszych latach habilitowali się tam profesor Monika Hardygóra i profesor Lech Gładysiewicz, nasz wydział nie posiadał wówczas uprawnień nadawania stopni habilitacyjnych. Współpracowaliśmy też z ówczesnym górnictwem jugosłowiańskim – ośrodkiem w Belgradzie i w Tuzli, a także z krajami byłego ZSRR. Nasi studenci zaczęli jeździć m.in. do RFN-u i Finlandii, a potem pojawiły się tzw. „fellowshipy”, czyli stypendia w ośrodkach górniczych Anglii, Holandii i Austrii.

PRL_archiw1.jpg4.

– Miałem szczęście do zagranicznych wyjazdów, bo dosyć dobrze znałem język niemiecki. W 1966 roku byłem na praktyce w Gelsenkirchen w Zagłębiu Ruhry – wspomina dr Glapa. Pamiętam, że był to dla mnie wyjazd do zupełnie innego świata. Praktyki trwały trzy miesiące, byłem tam zatrudniony na normalnych warunkach. Wynagrodzenie pracującego studenta wynosiło 400 zachodnich marek, co znaczy, że można było kupić sobie używanego garbusa. Ja jednak wolałem podróżować, po dwóch miesiącach wziąłem bezpłatny urlop i autostopem objechałem kraje Beneluksu i Francję. Prawdopodobnie byłem pierwszym studentem z demoludów, który odbył praktykę w niemieckim górnictwie. Co zostało nawet odnotowane w gazecie Frankfurter Allgemeine Zeitung. Przyznam, że bałem się trochę, czy z powodu kontaktu z zachodnimi mediami nie spotkają mnie jakieś nieprzyjemności w Polsce. Całe szczęście nic się nie wydarzyło.

Profesor Kazimierz Banyś pierwszy raz służbowo wyjechał w 1963 roku, już nie jako pracownik Politechniki Wrocławskiej. – Pamiętam wylot na wystawę maszyn budowlanych do Paryża w 1963 roku, na lotnisku Le Bourget. To było wielkie wyróżnienie, grupie przewodniczył minister budownictwa. Chodziłem i podpatrywałem te piękne i nowoczesne maszyny, o jakich nam się tu w Polsce nawet nie śniło. Efekt tego wyjazdu był taki, że po powrocie udało mi się opracować pięć projektów nowych maszyn, wzorowanych na tych zachodnich. Swoje doświadczenia z tej wystawy zaprezentowałem oczywiście kolegom z Politechniki.

Z kolei profesor Eugeniusz Rusiński wspomina, że w „okresie gierkowskim” uczelnia szerzej otworzyła się na świat. – Pojawiło się więcej możliwości wyjazdów, głównie do NRD, Czechosłowacji, Jugosławii czy na Węgry. Niektórym naukowcom udawało się nawet wyjechać do Austrii i Włoch. Co prawda pod względem najnowszych ówczesnych technologii byliśmy znacznie do tyłu, ale trzeba przyznać, że od strony naukowej byliśmy bardzo dobrze przygotowani do zawodu inżyniera. Mieliśmy gruntowne podstawy z fizyki, matematyki, budowy maszyn i elektroniki. Jeżeli nasi studenci czy inżynierowie wyjeżdżali za granicę, to bardzo szybko okazywało się, że świetnie dają sobie tam radę. 

PRL_archiw2.jpg5.

Profesorowi Władysławowi Walkowiakowi udało się w 1975 roku wyjechać na 8-miesięczny staż do Lexington na Uniwersytet Kentucky. – I to był mój pierwszy zagraniczny wyjazd naukowy. Tam pracowałem pod kierunkiem profesora Roberta Grivesa, rozszerzając moje zainteresowania naukowe z obszaru flotacji jonowej. Zostałem oczywiście zaproszony przez profesora, bo w owych czasach to była jedyna możliwość wyjazdu. Dotarły do niego moje prace napisane wspólnie z profesorem Witoldem Charewiczem. Cały pobyt był finansowany przez niego. Wtedy nie było mowy, żeby to robić w inny sposób. Pojechałem i byłem jedynym człowiekiem z Europy Wschodniej odbywającym staż na tym uniwersytecie!

Znajomość języka angielskiego opanował w Studium Języków Obcych PWr. – Tak naprawdę tam poznałem tylko podstawy, resztę szlifowałem na płatnych kursach poza uczelnią i w praktyce. Jakoś od razu zrozumiałem, że jeżeli chcę być chemikiem, to muszę znać ten język, bo zdecydowana większość znaczących prac jest właśnie po angielsku. Pamiętam taką historię z profesorem Albinem Czernichowskim, kiedy profesor Trzebiatowski wezwał go do siebie i zapytał, czy nie zechciałby pojechać na staż naukowy do Francji. Oczywiście, że chciał, chociaż nie znał francuskiego. Przez kilka miesięcy więc intensywnie się uczył. Wszędzie, gdzie przebywał, zawieszał karteczki z francuskimi zwrotami i tak wbijał je sobie do głowy.

Wyjazdy zagraniczne w tamtych czasach wiązały się z możliwością wzbogacenia dorobku naukowego w postaci zagranicznych publikacji naukowych. – Równie ważny był czynnik ekonomiczny – zauważa profesor Walkowiak. Ze Stanów wracało się z dolarami, których kurs w stosunku do naszej złotówki był wysoki. Teraz doktorantom czy też młodym pracownikom naukowym nie chce się jeździć tak daleko, bo koszty pobytu są zdecydowanie wyższe niż kiedyś.

– Bez wątpienia w Polsce nie działo się wtedy najlepiej, ale wyjazdy zagraniczne dawały możliwość pooddychania nieco innym powietrzem – podsumowuje dr Wojciech Glapa.
Iwona Szajner

Na zdjęciach:

1. Instytut Technologii Elektronowej Politechniki Wrocławskiej w 1973 roku (fot. Dział Dokumentów Życia Społecznego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich)

2. W latach 70. uczelnia była wyposażona w nowoczesną aparaturę badawczą (fot. Dział Dokumentów Życia Społecznego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich)

3. Aparatura do analizy produktów uwodornienia węgla, 1974 r. (fot. Dział Dokumentów Życia Społecznego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich)

4. Zagraniczni studenci na Politechnice Wrocławskiej w 1974 roku (fot. Dział Dokumentów Życia Społecznego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich)

5. Na Politechnice Wrocławskiej w latach 80. pracowano nad uruchomieniem naziemnej stacji odbiorczej
satelitarnego systemu METEOSAT (fot. Dział Dokumentów Życia Społecznego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich)


W przygotowaniu opracowania korzystałam z publikacji „Księga Jubileuszowa 50-lecia Politechniki Wrocławskiej 1945-1995”, wyd. Oficyna Wydawnicza Politechniki Wrocławskiej 1995 oraz z opracowania autorstwa profesora Wacława Kasprzaka pt. „Politechnika Wrocławska w rozwoju”. Śląska Republika Uczonych. Rocznik 2014

Galeria zdjęć

Politechnika Wrocławska © 2024

Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »

Akceptuję