TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.
Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.
Data: 19.11.2014 Kategoria: historia
70 LAT POLITECHNIKI WROCŁAWSKIEJ. Zachwycamy się, i słusznie, wrocławskim gotykiem czy modernizmem, ale za mało doceniamy architekturę powstałą po 1945 roku. Wszystkie te budynki rosły na moich oczach. To miasto po wojnie stanęło na nogi dzięki pasji moich profesorów i kolegów - mówi Zenon Prętczyński
Rozmowa z Zenonem Prętczyńskim, absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej.
Aneta Augustyn: – Co najbardziej udało się we wrocławskiej architekturze czasów PRL-u?
Zenon Prętczyński: – Oczywiście KDM. Kiedy w 1954, równo 60 lat temu, braliśmy się za budowę Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, na placu stały tylko trzy ocalałe budynki: dom towarowy, hotel Savoy i dawny Bank Drezdeński. Reszta wciąż straszyła powojennymi zniszczeniami. Pomysł był taki, że to będzie salon miasta.
Jak przed wojną, gdy na Tauentzienplatz przychodziło się, żeby zjeść w Savoyu i zrobić zakupy w luksusowym domu towarowym Wertheima.
Tak, plac Kościuszki, dawny Tauentzienplatz, znowu miał być wizytówką. Konkurs wygrał zespół z Miastoprojektu Wrocławskiego, gdzie wówczas pracowali: Gerard Alexewicz, Leszek Andron, Leopold Baranowicz, Edmund Frąckiewicz, Włodzimierz Janczur, Stanisław Knysz, Witold Lipiński i ja. Kierował nami Roman Tunikowski, wówczas adiunkt w Katedrze Budowy Miast i Osiedli naszej Politechniki. Miałem wcześniej z nim zajęcia i byłem przeszczęśliwy, że będziemy mogli sprawdzić się w praktyce.
Romek pracował nad tym projektem jak oszalały, carmen za carmenem, kawa za kawą. Od czasu do czasu wsiadał tylko w pociąg do Warszawy, do Komitetu Urbanistyki i Architektury, którego błogosławieństwo było niezbędne.
Generalnie mieliśmy carte blanche, naprawdę dużą swobodę działania, bo KDM miał charakter mocno propagandowy: pokazujemy, że miasto rośnie w siłę. To była pierwsza taka kompleksowa inwestycja we Wrocławiu po wojnie. Trzeba było zrobić tylko małe ustępstwo. W pierwszej wersji w KDM miały być jedynie mieszkania dla czterech tysięcy wrocławian, ale towarzysz Bierut zaznaczył, że niezbędne są także lokale usługowe. Postawiliśmy na klasyczny układ, na dobre proporcje, powściągliwość i dyscyplinę.
1.
I wyszedł socrealizm w naprawdę eleganckim wydaniu.
Plac otaczają pięciokondygnacyjne budynki o wysokich dachach, nawiązujące do banku, który przetrwał. Urok tkwił w szczególe: ornamenty w balustradach, wysokie okna typu porte-fenetre, kasetonowe sklepienia i żyrandole w podcieniach arkadowych. Mieszkania są tam niewielkie, bo takie były normy, a cegła z rozbiórki, ale przynajmniej na elewacjach daliśmy okładziny z granitu strzelińskiego. Zastosowaliśmy też materiały prefabrykowane, wówczas to była nowość. W 1956 oddaliśmy plac, który w Polsce Ludowej znowu stał się miejscem, gdzie się bywało: w Barze Kawowym, kawiarni Stylowej czy restauracji KDM. W Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki czytało się gazety, a pod arkadami i w Pedecie robiło zakupy. Udało się zgrać nasze kamienice z modernistycznym domem Wertheima, czyli dzisiejszą Renomą i z klasycyzującym Savoyem.
Gdybym miał dziś coś zmieniać, uzupełniać, to tylko dodałbym ławki. Tak, żeby ludzie mogli przysiąść na tym tak zielonym skwerze albo pod arkadami. Żeby nie tylko pędzili przez plac, ale zatrzymali się, znaleźli czas, żeby docenić jego urodę. Zdecydowałem, że społecznie zaprojektuję teraz miejsca do wypoczynku. W kwietniu tego roku odsłonięto tam tablicę, która przypomina jego historię i nasz zespół. Do dziś jestem dumny z tej realizacji. To było moje pierwsze poważne zlecenie po studiach, które zaczynałem jeszcze w pionierskich powojennych latach Wrocławia.
Wrocław w 1947…
Był dla mnie oszałamiający. Kiedy wysiadłem na Nadodrzu z pociągu, który przywiózł mnie z rodzinnego Kalisza, zobaczyłem morze ruin. Szedłem z walizką przez Ostrów Tumski, obok katedry, przez most Grunwaldzki na wybrzeże Wyspiańskiego. Pierwszy raz widziałem taki ogrom zniszczeń, wciąż mam przed oczami szkielety domów, powykręcane żelastwo. Miasto już nie płonęło, ale wciąż był w nim dojmujący zapach wojny. Wie pani, jak pachnie wojna? Dymem, strachem, swądem. Tak jak w bitwie nad Bzurą, którą widziałem jako nastolatek. Kiedy trafiłem do Wrocławia, zostawiłem za sobą doświadczenia wojenne, ucieczki i widok rozstrzeliwanych Żydów. Zostawiłem dzieciństwo w małym Kamieniu, naukę w Kaliszu, i krótki epizod w kaliskiej Fabryce Haftów i Koronek, gdzie byłem głównym projektantem. Przed sobą miałem gmach główny Politechniki ze schodami, które były dla mnie wręcz symboliczne. Każdy stopień był jak wejście w nowy etap. Na parterze był dziekanat Wydziału Architektury. Wstępny egzamin z matematyki i rysunku zdawałem w auli, a zaraz potem nasz pierwszy rok spotkał się w jednej z sal. To była powojenna zbieranina, niektórzy jak przebierańcy w starych mundurach, przetartych garniturach. Ludzie z Armii Krajowej, z Armii Andersa, a nawet porucznik LWP z Przemyśla. Stasiu Ryniak z Sanoka był pierwszym polskim więźniem Oświęcimia. Zmarł dekadę temu, jest pochowany na Cmentarzu Osobowickim. Najmłodsi z mojego rocznika mieli po 18 lat, najstarsi 40. Niektórzy w dniach egzaminów nocowali na ławkach na Dworcu Głównym. A podczas studiów, żeby oszczędzać na prądzie, odrabiali lekcje w tramwajach.
2.
3.
Miał pan szczęście uczyć się od znakomitych lwowskich profesorów.
To był naprawdę życiowy fart. Politechnika Wrocławska była jak filia Politechniki Lwowskiej. Niemal każdy z tych lwowiaków był osobowością, wielu z nich przysłużyło się Wrocławiowi. Zawsze powtarzam, że architekci umierają, ale architektura pozostaje.
Proszę spojrzeć na te gwasze – profesor Dobrosław Czajka, lwowiak, który uczył mnie rysunku, był znakomitym kolorystą. Zaprojektował m.in. wnętrza gmachu NOT-u przy Piłsudskiego i przebudował w 1946 pylony mostu Grunwaldzkiego.
Tadeusz Brzoza, zakopiańczyk z nieodłączną fajeczką, zajmował się odbudową gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego dziełem są budynki Politechniki przy ulicy Grunwaldzkiej, dobre i funkcjonalne w odróżnieniu od tego współczesnego szklanego labiryntu obok, który mi się w ogóle nie podoba.
Po Marcinie Bukowskim, krakusie z pochodzenia, pozostał we Wrocławiu odbudowany rynek, ratusz, kościół Bożego Ciała, klasztor na Wyspie Piaskowej, Arsenał i katedra. Była jak pusta wydmuszka, tak zniszczona, że zastanawiano się, czy w ogóle ją odbudowywać. Bukowski sprowadził z Opolszczyzny pierwszorzędnych murarzy, którzy potrafili zabezpieczać budynki zagrożone szkodami górniczymi. To oni spięli i wzmocnili mury, którym groziło zawalenie i na których położono nową więźbę dachową. Bukowski pracował we Wrocławskiej Dyrekcji Odbudowy i jednocześnie uczył nas architektury polskiej. Lubił żarty i kiedy na jednej z klauzurówek student na temat „świątynia starosłowiańska” narysował dwa olbrzymie dęby, a między liśćmi wejście i kilka gontów na dachu, Bukowski spytał: „Ma pan piłę?”. „Mam, panie profesorze”. „No to niech pan spiłuje te drzewa i pokaże architekturę!”.
Pana rocznik był ostatnim rocznikiem owej klauzurówki.
Rysowaliśmy prace dyplomowe w izolacji, jak zakonnicy w klauzurze. Zamykano nas w sali na klucz, dostawaliśmy papier i przybory do rysowania oraz na tablicy tematy do wyboru. Na przykład teatr albo osiedle. Wypuszczali nas po ośmiu godzinach. Niezła szkoła. Myślę, że bez komputerów, pod ołówkiem, lepiej prowadzi się kreskę. To nie to samo, co klawiatura.
4.
5.
Nie brakowało zdolnych także wśród pana kolegów: Marian Barski, Olgierd Czerner, Tadeusz Zipser…
Marian był najzdolniejszy. Spotkałem go jesienią 1947 na moim pierwszym roku architektury i odtąd był dla mnie Mariankiem. Także wówczas, gdy razem pracowaliśmy w Miastoprojekcie Wrocławskim i gdy został dziekanem Wydziału Architektury. Razem z żoną Krystyną tworzyli niedościgniony tandem zawodowy. Dzięki nim mamy domy studenckie „Ołówek” i „Kredka” przy pl. Grunwaldzkim, które zdobyły nagrodę II stopnia Ministerstwa Budownictwa. Mamy hotel pielęgniarski przy ul. Ślężnej, akademik „Parawanowiec”, Uniwersytet Medyczny przy ul. Borowskiej czy Audytorium Instytutu Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zbigniew Maćków, przewodniczący Dolnośląskiej Izby Architektów uważa, że to najlepszy powojenny budynek.
W PRL-u mieliśmy kiepskie materiały, ale sporo dobrych pomysłów. Krysia i Marian na początku lat 70. zaprojektowali nie tylko oryginalny gmach z pochylniami zamiast schodów, ale również wszystkie detale wnętrza, łącznie z klamkami i osłonami grzejników. Zdaję sobie sprawę, że dziś budynek jest już niefunkcjonalny i niedostosowany do współczesnych wymogów uczelni, ale jego dynamiczna architektura wciąż się broni.
Zachwycamy się, i słusznie, wrocławskim gotykiem czy modernizmem, ale za mało doceniamy architekturę powstałą po 1945 roku. Cieszy mnie, że profesor Agnieszka Zabłocka-Kos, historyk sztuki z Uniwersytetu Wrocławskiego, przygotowała listę kilkudziesięciu najciekawszych realizacji w powojennej architekturze Wrocławia, które powinny być chronione.
To m.in. kino Warszawa, budynek ZETO przy Ofiar Oświęcimskich, Dolmed na Legnickiej, plac Nowy Targ, galeriowiec przy ul. Kołłątaja i wieżowce na placu Grunwaldzkim Jadzi Grabowskiej-Hawrylak, zwane Manhattanem. Trzeba te obiekty otoczyć opieką, bo działki w centrum są kuszące i budynki mogą zostać zrównane z ziemią. Wszystkie te budynki rosły na moich oczach. To miasto stanęło na nogi dzięki pasji moich profesorów i kolegów. Nie liczyły się wówczas zarobki, awanse; liczyło się to, że budujemy Wrocław. Razem z Romanem Tunikowskim i Wiktorem Jackiewiczem tworzyliśmy znaną wrocławską trójkę konkursową, która ma na koncie wiele konkursów krajowych i zagranicznych. Moje życie 89-latka i architekta z 60-letnim dorobkiem, przy wsparciu mojej żony Basi, uważam za naprawdę spełnione.
6.
Na liście znalazły się także dwie pana realizacje: kościół na Bujwida i szkoła przy Górnickiego.
Kościół pw. św. Wawrzyńca z 1980 roku to oryginalna konstrukcja, bo jego ciężar jest oparty tylko na jednym żelbetowym słupie, z którego biegnie promieniście dwanaście żeber, symbolizujących apostołów. Musiałem mieć zgodę Komitetu Wojewódzkiego PZPR, bo on decydował nawet o budowach sakralnych.
Natomiast Szkołę Podstawową nr 84 zaprojektowałem w 1958 roku na 10-lecie Ruchu Obrońców Pokoju. Chciałem, żeby odbiegała od sztampy, stąd sale do rekreacji zamiast korytarzy, amfiteatr z ekranem i klasy kwadratowe, z oknami z dwóch stron. Nie było lekko, bo zwykłe moduły konstrukcyjne miały maksymalną rozpiętość sześć metrów, a u mnie, ze względu na to dwustronne oświetlone, potrzeba było osiem metrów. Były interwencje w Komitecie Wojewódzkim PZPR, dostałem po premii, ale w końcu projekt udało się przeforsować.
Na liście, o której mowa, jest także trzonolinowiec Jacka Burzyńskiego na ulicy Kościuszki, Dom Roku 1967. To był niezwykle zdolny architekt. Żal, że zmarł tak młodo, w wieku zaledwie 35 lat, tragicznie na polowaniu. Jego eksperymentalny wieżowiec, tworzony wspólnie z Andrzejem Skorupą, budowano nie od dołu, jak zwykłe budynki, tylko od najwyższego piętra. Na żelbetowym trzonie osadzono platformy-stropy, zawieszone na stalowych linach. To jedyny taki dom w Polsce i jeden z niewielu w Europie.
7.
Równie wyjątkowe i odważne są projekty Witolda Lipińskiego, o których wspomniał pan kiedyś, że to architektura na najwyższym poziomie. Dosłownie – na szczycie Śnieżki. Trzy dyski stały się jednym z najbardziej rozpoznawalnych obiektów Dolnego Śląska.
Witek pisał: „W latach pięćdziesiątych wiele mówiło się o niezidentyfikowanych pojazdach latających, a mnie zawsze fascynowały linie krzywe i kuliste przestrzenie – postanowiłem, że obserwatorium na Śnieżce będzie miało kształt talerzy”.
Ten projekt z lat 60. został wyróżniony na Światowej Wystawie Architektury w Meksyku, a zamiłowanie do kulistości Witek zrealizował także we Wrocławiu: przy ulicy Moniuszki na Zalesiu zbudował własną willę w kształcie igloo. O ile mi wiadomo, to jedyny taki dom w Polsce. Nieraz bywałem u Lipińskich i przyznam, że ten domek, ze świetlikiem i bujną zielenią, jest bardzo przytulny i dobrze izolowany. Zbudowano go z odzyskanych poniemieckich cegieł, ale budowa nie była łatwa, bo robotnicy rozkładali ręce i Witek wiele prac zrobił sam. To kopuła o jednakowej grubości powłok od podstawy do sklepienia. Kształt i metoda, wtedy, w 1962 roku były niezwykle nowatorskie. Przecież wszyscy budowali domy-kostki, a tu takie wizjonerstwo. Witek zaprojektował także willę przy ulicy Wyścigowej zwaną grzybkiem, o równie niebanalnych kształtach.
Pracowaliśmy razem przy Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej: warto przypomnieć, że lampy, które wiszą w arkadach to jego projekt, podobnie jak wnętrza sklepów KDM-u oraz kawiarni.
Witka ciągnęło w przestworza, w latach 50. uczył się w szkole szybowcowej w Jeżowie Sudeckim pod Jelenią Górą. Podczas jednego z lotów na licencję pilota zderzył się z szybowcem instruktora. Szybowce kompletnie się rozbiły, oni wyszli bez szwanku. Gdy poczuli grunt pod nogami, klnąc szli do siebie i dopiero świadkowie zdarzenia powstrzymali ich przed rękoczynem. Kiedy ochłonęli, razem udali się do knajpy. Witek dostał licencję nr 5-1832. To był człowiek równie wyjątkowy jak jego projekty.
8.
9.
W latach 50. i 60. pracowaliście razem w Miastoprojekcie Wrocławskim, który realizował wiele inwestycji we Wrocławiu. Kogo pan pamięta szczególnie z tego zespołu?
Rysia Natusiewicza, który był współautorem m.in. placu Nowy Targ, Domu Związków Twórczych w Rynku, biurowca PZU przy ulicy Traugutta, Szkoły Podstawowej przy ulicy Kuźniczej. Zrobił bardzo dobry plac Młodzieżowy przy Świdnickiej. Kiedy w 1968 roku za poparcie strajku studentów dostał wilczy bilet na uczelni, wyjechał do Algierii, gdzie miał kontrakt w tamtejszym przedsiębiorstwie urbanistycznym. Jego pasją był rysunek: wędrował po świecie ze szkicownikiem i utrwalał miejscową architekturę. Kiedy jeszcze razem studiowaliśmy, Rysio należał do naszej Akademii Katowskiej, którą stworzyliśmy na ostatnim roku. Objął katedrę katostwa wyuzdanego.
Pan odpowiadał za katedrę kleptomanii i waluciarstwa…
… Olgierd Czerner za katedrę historii katostwa, a Tadeusz Zipser był w katedrze włamywania do mieszkań powyżej czwartego piętra. Pisaliśmy prace typu „Torturowanie przy pomocy zbiorowych punktów żywienia”. Tadeusz, urodzony we Lwowie, syn rektora tamtejszej politechniki, później został rektorem naszej uczelni. Jego dziełem we Wrocławiu jest m.in. ciekawy kościół św. Ducha na ulicy Bardzkiej, z lat 70., o płynnych organicznych kształtach.
Tadeusz stworzył też kiedyś ten studencki słowniczek architektoniczny, w którym przemycił kilka profesorskich nazwisk:
„Architektura, piękna praca,
Arkadiusz ma coś z pajaca.
Budownictwo nie jest krótkie,
Brzoza zawsze był odludkiem.
Cyrkiel służy do kreślenia,
Czajka przyrząd do milczenia.
Ekinus ma kształt bochenka,
Egzamin jest jak ktoś stęka.
Front to główna jest fasada,
Frydeckiego nie przegada.
Gotyk wznosił smutne nawy,
Guerquin jeździ aż z Warszawy.
Harmonogram daje szkoły,
Hawrot czasem jest wesoły.
Iglica jest na wystawie,
Idiota…, e to zostawię.
Jarzeniowe światło czyste,
Janusz kształty ma kuliste.
Karteusz stary zdobi mebel,
Kupiec lata jak feldfebel.
Lepik to nie lep na muchy,
Lewulis ma dziwne ruchy.
Moduł można zastosować,
Moroń nie da się scałować.
Napis projekt koronuje,
Nogą się nie pokieruje.
Okno czasem ma kształt koła,
Oskar Mucha to nie pszczoła.
Portal domu to ozdoba,
Prodziekan ważna osoba.
Redis różni się od ronda,
Rektor nie wiem, jak wygląda.
Stiuk jest dobry na posążki,
Staś Mielnicki czyta z książki.
Tau to styczne naprężenie,
Tadeuszów zatrzęsienie.
U…..
U….
W Worms romański stoi kościół,
Wróbel woli ten w Zamościu.
Zatwierdzenie źle jest sknocić,
Zipser autor tych wypocin.
Rozmawiała Aneta Augustyn
Na zdjęciach:
1. Kościuszkowska Dzielnica Mieszkaniowa (fot. Krzysztof Mazur)
2. Pylony mostu Grunwaldzkiego przebudował w 1946 profesor Dobrosław Czajka z Wydziału Architektury PWr (fot. Bartek Sadowski)
3. Wnętrza NOT-u zaprojektował profesor Dobrosław Czajka. Na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej kierował Katedrą Rysunku Odręcznego (fot. Krzysztof Mazur)
4. Audytorium Instytutu Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego zaprojektowali profesor Marian Barski z Wydziału Architektury PWr z żoną Krystyną (fot. DMP)
5. Domy studenckie Kredka i Ołówek również zaprojektował profesor Marian Barski z Wydziału Architektury PWr z żoną Krystyną (fot. Krzysztof Mazur)
6. Kościół św. Ducha przy ul. Bardzkiej, wybudowany w latach 70., jest dziełem profesora Politechniki Wrocławskiej Tadeusza Zipsera [wraz z Waldemarem Wawrzyniakiem i Jerzym Wojnarowiczem] (fot. Krzysztof Mazur)
7. Trzonolinowiec przy ul. Kościuszki, zwany także wisielcem. Dzieło architekta Jacka Burzyńskiego i konstruktora Andrzeja Skorupy, pracownika PWr. Budynek w 1967 uznany został Domem Roku (fot. Krzysztof Mazur)
8. Obserwatorium na Śnieżce (fot. Wikipedia)
9. Dom według projektu Witolda Lipińskiego, profesora Politechniki Wrocławskiej (fot. Krzysztof Mazur)
ZENON PRĘTCZYŃSKI – ur. 1926, architekt, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, współtwórca Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, autor m.in. szkoły podstawowej przy
ul. Górnickiego i kościoła przy ul. Bujwida.
Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »