TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.

Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.

 

Jak remontować, by nie niszczyć? Zabytkowe szpitale zasługują na ochronę

Data: 06.04.2021 Kategoria: książki/publikacje, Wydział Architektury

Zabytkowy szpital

Ponad jedna trzecia funkcjonujących w Polsce szpitali to obiekty historyczne. Wiele spośród nich ma wyjątkową architekturę, a we wnętrzach zabytki medycyny i techniki. – Możemy tak je remontować i dostosowywać do współczesnych wymagań, by nie tracić ich wartości – przekonuje prof. Piotr Gerber.

Okładka książkiNa rynku wydawniczym ukazała się książka „Ochrona i modernizacja zabytkowych szpitali” napisana przez dr. hab. inż. arch. Piotra Gerbera, prof. uczelni. Publikację wydała Oficyna Wydawnicza Politechniki Wrocławskiej, a wkrótce dostępna będzie także anglojęzyczna wersja książki. O tym, dlaczego zabytkowe szpitale wymagają ochrony i czy da się je modernizować tak, by nie stracić ich walorów, rozmawiamy z autorem z Wydziału Architektury PWr.

Szczegółowe opisy zdjęć w tekście - w galerii poniżej.

Rozmowa z prof. Piotrem Gerberem*, architektem i ekspertem w zarządzaniu w służbie zdrowia

Lucyna Róg: - Pana książka powstała jako forma sprzeciwu? Niezgody na taką modernizację szpitali, która prowadzi do zniszczenia ich historii i architektury?

Piotr GerberProf. Piotr Gerber: - Chciałem zwrócić uwagę na poważny problem i pokazać, że inne – dobre – rozwiązania są możliwe. W naszym kraju często tak bardzo skupiamy się na osiąganiu chwilowych korzyści i efektów, że zapominamy przy tym, co jednocześnie tracimy. Przez brak świadomości te wartościowe i niezwykle dopracowane obiekty, będące nierzadko dziełami wybitnych architektów, przechodzą nieodwracalne zmiany.

Tylko na Dolnym Śląsku mamy 23 szpitale o zabytkowym charakterze, w których nadal leczeni są pacjenci. Muszą przechodzić remonty, by spełniać najróżniejsze wymagania stawiane placówkom medycznym.

Nikt temu nie zaprzecza. Modernizacje są konieczne. Muszą być jednak dobrze przemyślane. To nie jest tak, że albo mamy dobrze zaprojektowany funkcjonalnie szpital, albo piękny historyczny obiekt, tylko niepraktyczny. To wszystko da się połączyć.
Niestety wiele z dotychczasowych remontów na Dolnym Śląsku prowadziły zespoły projektowe bez doświadczenia w budownictwie szpitalnym, które w dodatku nie brały pod uwagę kwestii ochrony historycznej substancji. Większość takich inwestycji skutecznie zniszczyła zabytkowe wartości remontowanych szpitali – zarówno estetyczne, jak i funkcjonalne.

Szpital - zdjęcieŁatwiej nam pewnie usprawiedliwić takie remonty, bo przecież: „zdrowie jest najważniejsze”. Więc kto by się przejmował historyczną klatką schodową czy oknem, kiedy w grę wchodzi zaprojektowanie jak najlepszego szpitala.

Takie tłumaczenia na pewno wielu przekonują. Przecież „lepiej” skuć i zamalować, niż odrestaurować stare stiuki, które trudniej utrzymać w czystości niż gładką ścianę. Ale liczę na to, że moja książka pomoże decyzyjnym osobom spojrzeć na szpital inaczej – docenić jego wartość historyczną i dostrzec, że da się utrzymać te walory, a jednocześnie mieć nowoczesny obiekt, dostosowany do współczesnych wymogów.

Myślę jednak, że moja książka może zainteresować nie tylko menedżerów opieki zdrowotnej. Pisałem ją z myślą o każdym, kto interesuje się swoim otoczeniem. Pokazuję w niej, że zabytkowe szpitale to wielka wartość dla miasta czy regionu. Tylko trzeba ją odkryć. Te obiekty to nie tylko wspaniała architektura, ale często i ciekawe założenia parkowe, rozwiązania artystyczne takie jak rzeźby czy obrazy, a także świadectwa osiągnięć technicznych.

Kto dzisiaj pamięta o tym, że te wielkie balkony, które widzimy w wielu dolnośląskich szpitalach, służyły leczeniu? Kiedy powstawały – na przełomie XIX i XX w. – poważnym problemem była gruźlica, szybko rozprzestrzeniająca się choroba zakaźna. Leczono ją świeżym powietrzem, słońcem i dobrą dietą. Pacjenci od rana do wieczora mieli leżeć na słońcu, dlatego budowano szpitale z balkonami lub specjalne otwarte budynki. Na Dolnym Śląsku takich placówek było szczególnie dużo – ze względu na górskie powietrze i odpowiedni mikroklimat. Mało tego, jako region przodowaliśmy w leczeniu gruźlicy! To u nas, w Sokołowsku, otwarto pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium dla gruźlików. Prowadził je dr Hermann Brehmer, który upowszechnił tę nowatorską metodę leczenia klimatyczno-dietetycznego. Jego bliskim współpracownikiem był dr Alfred Sokołowski, od którego nazwiska pochodzi polska nazwa miasteczka nadana w 1945 r. Co ciekawe, to właśnie na Sokołowsku wzorowano ośrodek leczenia gruźlicy w słynnym Davos.

Dzisiaj te szpitale są oczywiście problematyczne. Mają spore rozmiary i budowano je z myślą o leczeniu choroby, która nie jest już tak powszechna. Konieczne jest więc przemyślenie ich funkcjonowania na nowo.

W książce pokazuje pan znacznie więcej przykładów różnych nowinek medycznych i technologicznych, o których dzisiaj już nie pamiętamy. Choćby okna Dosqueta.

Okna DoscuetaTo świetny przykład tego, w jaki sposób szukano rozwiązań. Lekarze mówili: „pacjent musi mieć świeże powietrze”, więc budowano balkony. Ale to nie była metoda idealna. Balkony kosztują, trzeba mieć na nie miejsce i jeszcze jak pada deszcz, to ze świeżego powietrza nici. Dr Wilhelm Dosquet zaproponował więc taki projekt sali chorych, że z jednej strony można ją było całkowicie otworzyć za pomocą przesuwnych okien, sięgających od podłogi do sufitu. Dzięki temu pacjenci niezależnie od pogody leżeli na świeżym powietrzu. Pomysł Dosqueta wymagał przemyślenia całej konstrukcji: systemu ciężarków i odważników, które pozwalały łatwo te okna podnosić. Kiedy o tym przeczytałem, od razu pomyślałem: muszę to znaleźć! W końcu natrafiłem na starą rycinę, a dzięki niej na szpital w Zwickau, w którym zastosowano takie rozwiązanie. Miałem szczęście, bo zachowano tam te okna, a gdy tam przyjechałem, akurat trwał remont i powyjmowano wszystkie z futryn. Mogłem więc zajrzeć do środka, by zrozumieć, jak działała ta konstrukcja.

Z pozbywaniem się „nieświeżego” powietrza ze szpitali wiąże się więcej ciekawych szpitalnych rozwiązań. Już w połowie XIX w. rozumiano, że szpital jest zdrowszy, kiedy jest wietrzony. Liczba ludności rosła, a szpitale stawały się przeludnione i panował w nich zaduch. W końcu zauważono, że chorzy – zwłaszcza pacjenci chirurgiczni – zdrowieją znacznie szybciej w namiocie niż w zamkniętym szpitalnym budynku. Zaczęto więc zastanawiać się, jak wentylować szpitalne sale. Dzisiaj to wydaje nam się oczywiste i błahe. Mamy przepisy, które wprost mówią, jakie pomieszczenia mają mieć wentylację mechaniczną, a które mogą mieć grawitacyjną. Kiedy zapachy nam nie pasują, włączamy wentylator i po problemie. Ale na przełomie XIX i XX w. zapewnianie wymiany powietrza to było duże wyzwanie. I np. w szpitalu akdemickim Brugmann w Brukseli w sali chorych, w której na raz leżało po 20-30 pacjentów, w podłodze umieszczono odpowiednie otwory. Dzięki nim do pomieszczenia wpadało powietrze z zewnątrz. By uzyskać jego ruch, w sali ustawiono piec, w którym nieustannie grzano – niezależnie od pory roku. Różnica temperatur powodowała unoszenie się powietrza i jego cyrkulację. Jeśli dobrze się przyjrzymy, zobaczymy podobne rozwiązania we wrocławskich szpitalach. Do dzisiaj niektóre z nich mają wielkie kominy – często ozdobne, obudowane drewnem. To właśnie nimi wyprowadzano powietrze z wnętrza szpitala.

Innym rozwiązaniem było „łapanie” powietrza nie z piwnicy budynku, gdzie mogło być zatęchłe, a poprzez podziemny kanał powietrzny prowadzący do pobliskiego lasu sosnowego. Dzięki temu w pokojach był przewiew i pachniało iglakami.

newsletter-promo.png

Na Dolnym Śląsku szpitalnictwo było dobrze rozwinięte? Czy tylko gruźlicze sanatoria?

szpitale12.jpgRegion miał gęstą siatkę naprawdę dobrych szpitali. Ciekawostką był fakt, że o budowie nowego decydowała dostępność dla pacjentów. Mierzono, ile czasu zajmie chorym dojazd do najbliższej placówki wozem czy ambulansem ciągniętym przez konie. Jeśli trwało to zbyt długo, konieczne było zainwestowanie w nowy szpital.

Dzisiaj mamy w związku z tym zbyt wiele takich placówek, bo po pierwsze dojeżdżamy szybciej, a po drugie nie potrzebujemy też tak wielu łóżek dla pacjentów. Kiedyś leczenie trwało tygodniami, a nawet miesiącami. Dziś przychodzimy do szpitala na kilka dni, a czasem tylko na jeden. Średnio spędzamy więc w takiej placówce – w zależności od jej typu – od jednego do dziesięciu dni. W związku z tym historyczne szpitale mają za dużo łóżek dla pacjentów, a jednocześnie brakuje im pomieszczeń na diagnostykę – bo ona sama bardzo się zmieniła. Kiedyś polegała głównie na ostukaniu płuc i zmierzeniu temperatury, a dziś możemy dowiedzieć się znacznie więcej o stanie pacjenta, ale wymaga to wielu urządzeń, często bardzo dużych.

Pierwszy problem, z którym zderza się więc menedżer szpitala to konieczność zmiany funkcji pomieszczeń. Zdarza mi się słyszeć: „nie mam już miejsca, mój szpital jest za mały”, a jednocześnie nie pamięta się, że w szpitalu część łóżek można spokojnie zlikwidować, a do tego są tam duże sale, które można przerobić na nowe jak np. stołówka z wielką kuchnią (bo przecież korzystamy teraz z cateringu), pralnia, miejsce produkcji leków infuzyjnych itp. Cała masa pomieszczeń, które nie są już wykorzystywane albo potrzebują znacznie mniej miejsca. Konieczna jest więc analiza i kreatywne myślenie, ale tak, by potrzeby pacjenta i personelu zawsze były na pierwszym miejscu.

Powszechna opinia mówi o tym, że lepiej zbudować nowy szpital, od razu dostosowany do dzisiejszych potrzeb, niż wydawać ogromne pieniądze na remont zabytkowego. Pan przekonuje, że jest inaczej.

szpitale10.jpgMądrze planując inwestycję, możemy tak zmodernizować szpital, by wydać na niego mniej niż na budowę nowego, wliczając w to wydatki na zagospodarowanie nowego terenu czy zburzenie poprzedniego szpitala. Bo przecież nie można zapominać o tym, że jak już przeniesiemy pacjentów i personel do nowego budynku, to coś musimy zrobić ze starym. We Wrocławiu mamy np. nowy szpital przy ul. Fieldorfa, a jednocześnie nieużytkowane pozostają inne szpitale m.in. przy ul. Traugutta czy przez lata tak było ze szpitalem żydowskim, a później kolejowym przy ul. Sudeckiej. Trwają już też prace przy budowie nowego szpitala onkologicznego, choć można go było pozostawić w historycznym miejscu przy pl. Hirszfelda i postawić na rozbudowę.

Mówiąc o kosztach modernizacji, nie snuję rozważań teoretycznych: że wychodzą taniej niż budowa nowego szpitala, bo tak mi się wydaje. Wyliczenia sprawdzałem m.in. w projektach, które prowadziłem i realizowałem.

Co to znaczy: mądrze zaplanować taką inwestycję?

szpitale4.jpgTrzeba spojrzeć na szpital całościowo. Nie można „łatać” problemów częściowo i jak jest jakiś problem na internie, to szukać rozwiązania tylko tam. Trzeba analizować cały obiekt, kompleksowo. Badać, jakie są potrzeby i jak się zmieniają. Jeśli planujemy przekształcenia, miejmy wizję docelową całości – nawet jeśli nie mamy jeszcze budżetu na generalny remont – i później realizujmy ją krok po kroku. W przeciwnym razie szpital będzie jak pachtworkowa kołdra – tu coś w innym kolorze, w innych materiałach, a do tego jeszcze funkcjonalnie nijak to wszystko ze sobą niepowiązane.

Historyczne szpitale wymagają wiele dostosowań do dzisiejszych wymogów, ale nie tylko one. Nawet te sprzed „tylko” kilkudziesięciu lat potrzebują sporych modernizacji. Technologie medyczne zmieniają się szybko, a szpitale muszą nadążać. Trzeba je przebudowywać, rozbudowywać, a czasem dobudowywać do nich nowe obiekty. I warto to robić z głową.
Objechałem sto kilkanaście szpitali w Europie i USA, przyglądając się, jak inni sobie z tym radzą. Widziałem zarówno dobre przykłady, jak i takie, których nie warto naśladować. Starałem się wyciągnąć z tego wnioski dla nas i pokazać rozwiązania, które pozwalają na unowocześnienie szpitala i metod leczenia, stworzenie odpowiednich warunków dla pacjentów i zachowanie ich historii.

Jak wielu kompromisów będzie to wymagać?

szpitale7.jpgSzeregu, bo pewnych kwestii po prostu nie da się przeskoczyć. Jednym z podstawowych problemów, z którym stykamy się w zabytkowych szpitalach, jest to, że… zmieniły się nasze rozmiary. Kiedyś ludzie byli generalnie niżsi i szczuplejsi, więc ze swoimi współczesnymi rozmiarami nie pasujemy do historycznych wnętrz szpitala. Barierka jest za nisko, schody nie tej wysokości, poręcze nie takie, drzwi do pokoju chorych za wąskie itd. Do tego dochodzą najróżniejsze przepisy – przede wszystkim pożarowe, więc trzeba pożegnać się np. ze stalową konstrukcją klatki schodowej lub znaleźć sposób jej wzmocnienia, jeśli to ma być droga ewakuacyjna.

Musimy szukać rozwiązań, łączyć współczesne z historycznym, przestawiać, dorabiać, przebudowywać i stale zastanawiać się, na jakie kompromisy można pójść, tak by nie zaszkodzić historycznym walorom obiektu. Bo musimy stale pamiętać, że te obiekty mają dużą wartość – choć nie da się jej policzyć w pieniądzach.

Często słyszę: „Kiedyś to budowano! Te szpitale takie piękne, kunsztowne, nie to co dzisiaj – betonowe kostki”. Inwestycja w szpital była kiedyś kwestią prestiżu? Stąd tak wyjątkowe budynki?

szpitale15.jpgNie udało mi się już w książce poruszyć wątków finansowania opieki szpitalnej, a szkoda, bo to bardzo ciekawe zagadnienie i ulegające wielu zmianom na przestrzeni wieków. Szpitale budowano z różnych źródeł – ze zbiórek dobroczynnych, społecznych składek, pieniądze wykładali też prywatni fundatorzy, kościół zbierał je wśród swoich wiernych albo po prostu szpitale finansowało miasto ze swoich przychodów.

Ich budowa to było zawsze duże wydarzenie. Zatrudniano najlepszych architektów, bo taki szpital musiał wyglądać, był jednym z najważniejszych budynków w mieście. Zresztą tak w ogóle było przed laty z budownictwem społecznym. Proszę spojrzeć choćby na szkoły sprzed stu i więcej lat – to też jest świetna architektura.

Swoją drogą kiedyś wydawało mi się, że fundatorzy szpitali to mieli takie wielkie serca… I może w przypadku części tak było, ale większość pewnie inwestowała w szpitale, by zapewnić sobie święty spokój i bezpieczeństwo. Bo takie placówki były przede wszystkim miejscami odizolowania chorych od zdrowych. Kiedy powstawały, można w nich było zamknąć chorych i nie martwić się tym, że zarażą kolejnych mieszkańców. Czytałem nawet, że strach przed chorobami stanowił pewnego rodzaju gwarancję finansowania działalności szpitali. Jeśli pieniędzy brakowało np. na utrzymanie szpitala dla trędowatych, wystarczyło, że wypuszczono na ulicę pacjentów. Nie dość, że choroba w bardzo widoczny sposób zmieniała ich ciała, to jeszcze prawo zobowiązywało ich do chodzenia z kołatkami, bo ostrzegać, że idą. To skutecznie budowało atmosferę zagrożenia. Tym bardziej, że trąd był poważnym problemem – szybko rozpowszechnił się w Europie i latami wyniszczał chorego. Lepiej więc było dorzucić kilka groszy niż natykać się na ulicy na trędowatego.

Które spośród ponad setki odwiedzonych przez pana szpitali, zrobiły na panu największe wrażenie?

Szpital BeauneNa pewno ten w Beaune z Burgundii ufundowany w 1443 roku, który dziś jest muzeum, a działał jako szpital jeszcze w 1971 roku. Projektanci solidnie się tam przyłożyli, by doprowadzić jego wnętrza do formuły sprzed wieków. Wchodząc do środka, ma się poczucie cofnięcia się w czasie. Jeśli pamięta pani „Imię róży” Umberta Eco, to właśnie taki klimat panuje w tym miejscu.

Duże wrażenie zrobił też na mnie niewielki obiekt w Bernie w Szwajcarii – Lory Hospital w kompleksie Inselspital. To budynek zaprojektowany dla oddziału interny, powstał w 1926 roku ze środków bogatego bankiera. Gdy go zobaczyłem – a trafiłem na niego przypadkowo, bo w literaturze jest zupełnie pomijany – byłem przekonany, że zbudowano go w latach 60. lub niewiele wcześniej. Był tak nowoczesny w swoich czasach.

Makieta zespołu budynków  szpitala-muzeum Santa Pau  w BarcelonieNajpiękniejszym obiektem jest natomiast zdecydowanie L'Hospital de la Santa Creu i Santa Pau, czyli Szpital św. Krzyża i św. Pawła w Barcelonie. Jego część jest wpisana na listę UNESCO. Secesyjny, pawilonowy, architektoniczna perła. Nadal funkcjonuje, ale część jest udostępniana turystom w formie muzeum. Polecam wszystkim zafascynowanym secesją, Gaudim i Barceloną w początkach XX w. Rzemiosło i rozwiązania architektoniczne w tym obiekcie nie mają sobie równych.

A na Dolnym Śląsku?

Kowary i tamtejszy szpital leczenia chorób płuc, zwany "Wysoka Łąka". Obiekt z początku XX w., utrzymany w bogatej „uzdrowiskowej” architekturze końca XIX wieku. Podobnie jak drugi szpital „Bukowiec” w tej miejscowości, zbudowany z myślą o gruźlikach przez Śląskie Towarzystwo Ubezpieczeniowe. Bukowiec skończono budować w 1918 roku, jest skromniejszy w dekoracji, ale imponuje rozmiarami. Żałuję, że pisząc książkę, nie sprawdziłem, komu zawdzięczamy, że szpital „Wysoka Łąka” przetrwał do dzisiaj w tak niezmienionym stanie. Tej osobie należy się medal! Dzięki jej mądremu administrowaniu możemy dziś Szpital na Klinikachoglądać tam oryginalne malarstwo ścienne w sali, w której szpital organizował najróżniejsze uroczystości. Wszystko piękne, zadbane mimo braku środków – bo to widać, że było tam biednie, ale nie niszczono, a ochraniano, co się dało.

We Wrocławiu natomiast na uwagę zasługuje kompleks dawnej Akademii Medycznej przy Chałubińskiego, czyli tzw. Kliniki. Z niepokojem myślę o zmianach w tym miejscu. Mam nadzieję, że modernizacje przebiegną tam rozsądnie, bo te szpitale to kawał historii naszego miasta, a także wyjątkowe miejsca w historii medycyny jako takiej. Choćby ze względu na postać chirurga Jana Mikulicza-Radeckiego – twórcę wielu technik operacyjnych i narzędzi medycznych. To miejsce powinno być perłą Wrocławia. Znam nawet podobny kompleks w Berlinie, na Westendzie. To szpital z końca XIX w. o zbliżonym założeniu. Przeszedł modernizację wiele lat temu i zrobiono to z dużym wyczuciem. Budynki wyglądają świetnie, wprowadzono wiele nowych technologii, a większe ingerencje – jak np. windy – nie drażnią. I co najważniejsze, samochody przeniesiono tam pod ziemię. Ruch kołowy albo jest podziemny, albo na obrzeżach kompleksu, dzięki czemu tereny szpitalne oddano pacjentom, odwiedzającym i mieszkańcom. Są tam ogrody, ławki i wyjątkowe rzeźby. Wyobraźmy to sobie na Klinikach. Czy nie byłoby to świetne rozwiązanie?

Rozmawiała Lucyna Róg


*Piotr GerberDr hab. inż. arch. Piotr Gerber, prof. uczelni - absolwent Politechniki Wrocławskiej, architekt, doktor nauk technicznych. Od 1983 r. związany z Wydziałem Architektury Politechniki Wrocławskiej. Pracuje jako adiunkt w Katedrze Historii Architektury, Sztuki i Techniki. Autor ponad 70 polskich i międzynarodowych publikacji naukowych, w tym monografii i encyklopedii dotyczących szpitalnictwa, historii techniki i ochrony dziedzictwa przemysłowego. Dydaktyk prowadzący autorskie zajęcia z zakresu: projektowania i modernizacji szpitali, historii techniki, ochrony dziedzictwa przemysłowego, projektowania obiektów przemysłowych. Ekspert w zarządzaniu w służbie zdrowia i specjalista w zakresie modernizacji i projektowania obiektów szpitalnych. Architekt specjalizujący się w zabytkach architektury przemysłowej i techniki. Zaangażowany w proces ratowania dziedzictwa przemysłowego w Polsce. Założyciel Fundacji Ochrony Dziedzictwa Przemysłowego Śląska. Zaangażowany w proces ratowania i adaptacji do celów muzealnych obiektów przemysłowych ważnych dla historii gospodarczej Śląska (Muzeum Kolejnictwa w Jaworzynie Śląskiej, Muzeum Hutnictwa Cynku „Walcownia” w Katowicach, Muzeum Młynarstwa „Młyn Hilberta” w Dzierżoniowie, Lokomotywownia w Dzierżoniowie, Fabryka Porcelany w Tułowicach, Folwark w Piotrowicach koło Świdnicy). Uhonorowany Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec za działania na rzecz ochrony dziedzictwa przemysłowego Śląska.

Galeria zdjęć

Politechnika Wrocławska © 2024

Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »

Akceptuję