TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.

Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.

 

Tak rodziła się Politechnika Wrocławska

Data: 12.11.2014 Kategoria: historia

70 LAT POLITECHNIKI WROCŁAWSKIEJ. „Wrocław pierwszych miesięcy pionierskich podobny był do lasu, w którym łatwo było dostać kulą zza węgła, jak i nożem w plecy. Sypialiśmy z karabinem przy łóżku…”

„Dr Knott, dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej, zaczesuje do dziś dnia starannie przedział na głowie, wyrysowany kulą wystrzeloną doń w biały dzień z ruiny w śródmieściu. Szofer mój przepadł jednego wieczoru jak kamień w wodzie. Odnaleźliśmy go po tygodniu w szpitalu, przebitego nożem, skąd dał znać odzyskawszy przytomność. Niejeden pionier wracał z zmroku do domu bez marynarki”. Tak wspominał pierwsze miesiące w powojennym Wrocławiu profesor Stanisław Kulczyński, były rektor lwowskiego uniwersytetu.

Oczy zwracały się na zachód

Właśnie ze Lwowa wyszły plany stworzenia ośrodka akademickiego we Wrocławiu. W czasie wojny Politechnika Lwowska stała się Lwowskim Instytutem Politechnicznym, sowiecką uczelnią, z którą w końcu 1944 roku polska profesura nie chciała już współpracować. Pozostało na niej jedynie sześciu polskich uczonych, reszta podjęła decyzję o wyjeździe. Wczesną wiosną 1945 roku rozważano przeniesienie całego ośrodka akademickiego z sowieckiego Lwowa do któregoś z polskich miast. W grę wchodziły Toruń, dokąd przyjechało wielu profesorów z Wilna, Katowice czy Gdańsk. Nikt wówczas nie myślał o Wrocławiu, gdzie wciąż toczyły się walki. W tym czasie w oswobodzonej spod okupacji niemieckiej Polsce kończono przygotowania do inauguracji pierwszego po wojnie roku akademickiego.

„Oczy zwracały się na zachód. Uwagę kolegów przykuwał Wrocław, stare miasto uniwersyteckie, otwierające perspektywy na materialną bazę zarówno dla uniwersytetu, jak i politechniki. Wrocław miał jednakże pozostać jeszcze przez długie miesiące w rękach hitlerowskich. Rosły z każdym dniem obawy, że będzie on oddany w ręce zwycięskiej Armii Radzieckiej w stanie podobnym jak Warszawa. Rozważano więc także projekty umieszczenia się w Toruniu lub Gdańsku. […] Rozpoczęła się rywalizacja projektów. W konkurencji tej Wrocław, czekający niemal do połowy maja na wydarcie z rąk hitlerowskich, był ciągle na ostatnim miejscu” – pisał profesor Kulczyński, wspominając początek 1945 roku.
– Plany przeniesienia środowiska akademickiego in gremio ze Lwowa do innego miasta nie powiodły się. Władze obawiały się, że tak skonsolidowane i konserwatywne środowisko będzie oporne na nową ideologię. Nie zgodziły się na przeniesienie go w całości. Wolały, żeby profesura rozproszyła się na kilku uczelniach i tak też się stało – mówi historyk dr Marek Burak, dyrektor Muzeum Politechniki Wrocławskiej.

Wrocław wpisał się w hasła powrotu do Macierzy

W pierwszych latach powojennej Polski działało sześć uczelni technicznych, dwukrotnie więcej niż przed wojną. Na początku 1945 roku wznowiły działalność Politechnika Warszawska i Akademia Górnicza w Krakowie. W końcu maja ruszyła Politechnika Łódzka, Politechnika Śląska w Krakowie i Politechnika Gdańska, zbudowana na bazie poniemieckiej uczelni.

Wrocławski ośrodek był ostatni na liście, ale miał dwa atuty – materialny i propagandowy. Po Technische Hochschule pozostało znakomite zaplecze, zachowana aparatura, w porównaniu z innymi miastami dobrze wyposażone laboratoria i uczelniane budynki w niezłym stanie. No i Wrocław doskonale wpisywał się w hasła powrotu do Macierzy.
Nie wiadomo było tylko, kto obejmie katedry. Wojenne straty w polskim środowisku akademickim były bardzo duże, ubyło 30 procent nauczycieli akademickich. Na samej Politechnice Lwowskiej w czasie okupacji sowieckiej i niemieckiej zginęło 54 proc. wykładowców.
Pierwsze grupy lwowian dotarły do Krakowa na początku czerwca 1945 roku. Był najbliżej, nie był zniszczony podczas wojny i został wyzwolony już w styczniu. Wielu z nich pozostało na Politechnice Śląskiej, działającej wówczas w Krakowie. Reszta rozproszyła się po całym kraju. Lwowiacy wcale nie byli skorzy do przyjazdu do Wrocławia. Cenili sobie stabilizację, a tutaj nic nie było pewne.

Trofiejnoje Uprawljenije pakuje skrzynie

Trzy dni po kapitulacji miasta do Wrocławia przyjechał jako delegat Ministerstwa Oświaty profesor Kulczyński, botanik, były rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Stanął na czele Grupy Naukowo-Kulturalnej, gdzie wśród 26 osób był tylko jeden lwowski politechnik, chemik dr Henryk Kuczyński.

Dołączyli do nich pracownicy przedwojennych uczelni, którzy byli we Wrocławiu na robotach przymusowych, m.in. inżynier Dionizy Smoleński z Politechniki Warszawskiej, późniejszy rektor PWr.
Budynki i wyposażenie poniemieckiej Wyższej Szkoły Technicznej były w dobrym stanie, zwłaszcza w porównaniu z resztą zrujnowanego miasta. Z raportu z maja 1945: „rozrzucona przez podmuch dachówka, szyby bez wyjątku wybite, kotłownia uderzona bombą, meble w dużej ilości, na oddziale chemicznym duże zasoby w chemikaliach i przyrządach, duże maszyny na oddziale metalurgicznym stoją, laboratoria oddziału górniczego i wspaniałe hale działu maszynoznawstwa w dobrym stanie.” Gorzej było na oddziale budowy kolei („precyzyjne aparaty kreślarskie wywiezione”), fizyki („całkowicie wyrabowany”), na lotniczym („prawie nie ma nic”), mineralogicznym („brak niemal wszystkiego”).
Poniemiecki doskonały sprzęt naukowy stał się łakomym kąskiem dla wyspecjalizowanych sowieckich oddziałów. W maju ’45 jeden z nich otrzymał rozkaz zajęcia obiektów Technische Hochschule, zamkniętej i ewakuowanej w styczniu. Niemcom udało się wywieźć wyniki prac badawczych, zbiory biblioteczne (trafiły do kościoła w Oleśnicy), część sprzętu, m.in. cenne mikroskopy Zeissa. To, co pozostało, sowiecki Zarząd Majątku Zdobycznego (Trofiejnoje Uprawljenije) pakował do skrzyń, które miały pojechać w głąb ZSRR. Do wywozu był już spakowany także Śląski Instytut Badania Węgla i uniwersyteckie obserwatorium astronomiczne. W czerwcu Ministerstwo Oświaty przysłało do Wrocławia telegram: „Wywóz inwentarza uczelni wstrzymany skutkiem interwencji ambasadora Lebiediewa. Uczelnie zostają przekazane władzom polskim. Zabezpieczyć majątek natychmiast”.

Straż Akademicka

Po tej interwencji w lipcu ’45 Polacy przejęli większość politechnicznych budynków. Zaraz potem pojawiło się tam dwunastu młodych ludzi, którzy usłyszeli: „Będę od was wymagał pracy 24 godziny na dobę. W zamian za to nie dostaniecie nic, prócz pomieszczenia na chwilowe zamieszkanie.”

Takimi słowami inżynier Dionizy Smoleński, zarządzający remontem uczelni, przywitał ochotników, którzy w sierpniu stworzyli Straż Akademicką Politechniki. Początkowo był to tuzin, a potem 22-osobowy oddział, który pomagał przy porządkowaniu i ochronie. Kandydaci na studia, wyposażeni w broń i ostrą amunicję, pełnili służbę wartowniczą i patrolowali teren uczelni. Nadzorowali prace porządkowe i wywóz materiałów wybuchowych (w piwnicach gmachu głównego odkryto olbrzymi skład), a w splądrowanym mieście szukali szyb i jakichkolwiek materiałów budowlanych. – Nieraz zdobywali je z narażeniem życia z miejsc jeszcze nierozminowanych – mówi Marek Burak.

Ludzie są, potrzebujemy aut

W grupie porządkującej uczelnię byli także dawni pracownicy Technische Hochschule, m.in. stolarze i ślusarze oraz inni Niemcy, okresowo nawet trzysta osób. Pracowali za racje żywnościowe i niewielkie pieniądze.
– Z zaopatrzeniem było niełatwo, co 31 sierpnia 1945 roku doprowadziło do strajku Niemców zatrudnionych przy porządkowaniu. Przerwę w pracy udało się opanować dzięki obietnicy dostarczenia strajkującym mąki, a w ciągu następnych dni – uregulowania w gotówce zaległych należności – opowiada dr Burak.

We wrześniu ’45 w „Gazecie DolnoŚląskiej” ukazał się optymistyczny wywiad z profesorem Kulczyńskim: „Politechnika Wrocławska została obsadzona przez nas w stanie nienaruszonym. Jedynie z wydziału budownictwa i z działów lotniczego i łączności Niemcy wywieźli precyzyjne aparaty poza Wrocław. Tym niemniej uczelnia wyposażona jest doskonale, a jest około cztery razy większa od Politechniki Lwowskiej. Wobec zniszczeń, jakie dotknęły politechnikę warszawską i gdańską, będzie to właściwie jedyna wielka politechnika w Polsce, zanim nie nastąpi odbudowa tamtych. (...) Potrzebujemy środków transportu i pieniędzy. Samochodów do zwiezienia majątku uniwersyteckiego i politechnicznego spoza Wrocławia i pieniędzy, aby ukończyć jak najszybciej potrzebne remonty. Dzielnych i pracowitych ludzi mamy dość. Oni to sprawili, że za trzy miesiące obie nasze uczelnie otworzą swoje podwoje łaknącej nauki młodzieży akademickiej”.

Tak się stało: w listopadzie rozpoczęły się regularne zajęcia, budynki były już uporządkowane i zabezpieczone przed szabrownikami, działała administracja, przyjęto stróżów nocnych.
W połowie grudnia Straż Akademicka przestała istnieć. Na balu pożegnalnym, z patefonem i tańcami, profesor Kazimierz Idaszewski wzniósł toast: „Jaka Polska jest, to jest, i niech żyje!”.

Wespół w zespół

W tym samym czasie, gdy ochotnicy wywozili z uczelnianych budynków materiały wybuchowe, gdy szklono okna i kryto dachy, decydenci obmyślali kształt nowego ośrodka akademickiego.

Już w maju ’45 Stanisław Kulczyński, szef Delegatury Ministerstwa Oświaty we Wrocławiu pisał, że myśli o jednolitej uczelni, z wydziałami uniwersyteckimi i politechnicznymi, z jednym rektorem i dwoma prorektorami.
– Było kilka powodów takiej fuzji. We Wrocławiu brakowało kadry akademickiej, a do funkcjonowania rad wydziałowych potrzebna była określona liczba profesorów. Problem stanowiło także zaplecze materialne: budynki politechniczne były w dobrym stanie, podczas gdy część uniwersyteckich uległa zniszczeniu. Zwłaszcza te, w których mieściły się katedry nauk ścisłych. Jednym słowem, politechnika miała więcej budynków, a uniwersytet więcej kadry. Lepiej było połączyć siły – opowiada historyk.
Latem do Wrocławia przyjechała z wizytacją grupa profesorów z Krakowa. Jeden z nich, profesor Kazimierz Idaszewski, wówczas dziekan Wydziału Elektrycznego Politechniki Śląskiej w Krakowie, a przed wojną profesor Politechniki Lwowskiej, tak wspominał to spotkanie:
„W lipcu 1945 zwiedzałem we Wrocławiu Instytut Elektryczny Politechniki i stwierdziłem, że jest to w tej chwili najlepiej urządzone i wyposażone laboratorium. Uczestnicy wycieczki uchwalili większością głosów reaktywowanie Politechniki. Nieliczni tylko przeciwstawili się temu, proponując przydzielenie urządzeń i przyrządów politechnikom Warszawy, Gliwic i Krakowa. Zaprotestowałem stanowczo, wskazując na nierealność przeprowadzenia demontażu i transportu, które spowodowałyby ogromne zniszczenie sprzętu.”
 
24 sierpnia Krajowa Rada Narodowa wydała dekret o przekształceniu Uniwersytetu Wrocławskiego i Politechniki Wrocławskiej w polskie państwowe szkoły akademickie.
 
Wywodzący się ze Lwowa nauczyciele akademiccy obiecali pomoc w organizacji uczelni. Desant lwowski zaczął się jesienią’45. W końcu września do Wrocławia przyjechał z rodziną profesor Edward Sucharda, który wcześniej zgodził się pokierować politechniką. W latach 1945-47 z wrocławską uczelnią związało się 58 nauczycieli akademickich wywodzących się ze Lwowa, w tym profesorowie tamtejszej politechniki: Jan Bogucki, Kazimierz Idaszewski, Stanisław Ochęduszko, Edwin Płażek, Edward Sucharda i Kazimierz Zipser oraz Włodzimierz Trzebiatowski i Czesław Kanafojski.
 
Jesienią ‘45 w stolicy Dolnego Śląska rozpoczęła działalność jedna uczelnia o nazwie Uniwersytet i Politechnika we Wrocławiu – ze wspólnym rektorem, profesorem Kulczyńskim, wspólnym senatem, budżetem i administracją. Prorektorem politechniki został profesor Edward Sucharda. Taki mariaż nie wszystkim się podobał. Część lwowiaków zrezygnowała z przyjazdu, byli też tacy, którzy uciekali po kilku dniach spędzonych we Wrocławiu. Odstraszało zniszczone miasto i właśnie to, że politechnika nie miała być autonomiczną uczelnią, lecz jedynie częścią konglomeratu.
 
Profesor Zdzisław Gergowicz, który w 1945 roku był asystentem w Katedrze Geometrii Wykreślnej, wspominał: „Mam mocno zakodowane w pamięci, że fakt odgórnie i urzędowo narzuconej symbiozy Politechniki z Uniwersytetem przyjąłem bez głębszego przekonania i wewnętrznego zadowolenia. Nie podobało mi się zwłaszcza, że nazwy obu uczelni uporządkowane zostały niezgodnie z alfabetem. To przecież wyraźnie oznaczało pierwszoplanową pozycję Uniwersytetu i spychało Politechnikę do roli ubogiej krewnej”.

Ten pierwszy wykład

Na tablicy ktoś podkreślił kredą: „Pierwszy polski wykład”. Poniżej napis „Politechnika Wrocławska” i data 15.XI.1945 r.

Wszystko wielkimi, dobitnymi literami i cyframi. Przed tablicą stoi dwudziestu mężczyzn w garniturach, o poważnych twarzach; na pierwszym planie profesor Kazimierz Idaszewski. Mają twarze w półcieniu, światło w sali 305 wpada z lewej strony.
Za chwilę, o godz. 9.30 profesor Idaszewski poprowadzi wykład dla studentów czwartego roku oddziału elektrycznego Wydziału Mechaniczno-Elektrotechnicznego. Nie jest to okolicznościowa prelekcja, ale prawdziwy wykład, pierwszy polski na restytuowanych wrocławskich uczelniach.
 
Dlaczego akurat 15 listopada, skoro regularne zajęcia na uczelniach rozpoczęły się w poniedziałek 19 listopada? Raczej nie chodziło o to, że tego dnia przypadała rocznica inauguracji niemieckiej XVIII-wiecznej Akademii Leopoldyńskiej we Wrocławiu. Także 15 listopada, ale 1877 roku, we Lwowie ruszyła poprzedniczka Politechniki Lwowskiej – Cesarsko-Królewska Szkoła Politechniczna, która przez lata była jedyną wyższą szkołą techniczną na świecie z wykładowym językiem polskim. Prawdopodobnie do tej daty nawiązywał profesor Idaszewski.

Historyczny moment utrwalony na czarno-białej fotografii stał się symbolicznym początkiem polskiej nauki w powojennym Wrocławiu i do dziś obchodzony jest jako wrocławskie Święto Nauki.

Potrzebowali nadziei
 
Kiedy w listopadzie ’45 ruszyła rekrutacja, na Politechnikę zapisało się 512 osób. Miały do wyboru cztery wydziały: chemiczny, mechaniczno-elektrotechniczny, budownictwa i hutniczo-górniczy.
 
O ile niełatwo było skompletować kadrę akademicką, o tyle studentów nie brakowało.
„Zawsze marzyłem o politechnice, a szanse powołania jej w Krakowie nie były pewne. Było natomiast wiadomo, że we Wrocławiu politechnika była, a rektor Kulczyński zapewniał nas, że jak ją odbudujemy, to znowu będzie. Nie było co się zastanawiać. Czułem się zresztą zaszczycony, że mnie, młodego chłopaka, zechciano zabrać do Wrocławia, abym pomagał moim przyszłym profesorom w uruchomieniu uczelni”, wspomina Edward Włodzimierz Mielcarzewicz, najmłodszy uczestnik Grupy Naukowo-Kulturalnej. „Ci, którzy pozostali w Krakowie, prorokowali, że wnet wrócimy, bo na pewno oddadzą Wrocław Niemcom, a granica będzie co najwyżej na Odrze. Mimo to pojechałem. Najważniejsza była chyba zapowiedź wielkiej przygody. Nie bez znaczenia była też chęć uniknięcia kontaktów z krakowską bezpieką”, dodaje. Miał 20 lat, gdy 10 maja 1945 roku przyjechał do Wrocławia z pierwszą grupą pionierów.

Młodzi ludzie trafiali tu z różnych stron. „Zbiorowisko studenckie było nieprawdopodobnie zróżnicowane. Pamięć o przeszłości musiała być tak silna, a nieufność na tyle obecna, że nikt nie opowiadał o swoich przeżyciach z nieodległych czasów wojny”, wspomina Michał Jadczyk.

Dane z marca ’46 pokazują geograficzne pochodzenie studentów Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu, należących do Bratniej Pomocy. 26 proc. to „repatrianci ze wschodu”. 13,1 proc. reprezentowało województwo warszawskie, 9,1 krakowskie, 8,5 kieleckie, 8 łódzkie, 7,5 poznańskie, 6 górnośląskie, 5,5 pomorskie, 5 rzeszowskie, 4,6 lubelskie, 3,7 białostockie, a 3 procent przyjechało „z zagranicy”. Wielu studentów politechniki zamieszkało w blokach na ulicach Kotsisa i Stanisławskiego na Biskupinie; w pierwszych latach po wojnie tamtejsze mieszkania służyły za akademiki.

„Wybór Wrocławia spowodowany był fascynacją ziemiami zachodnimi, zwanymi też ziemiami odzyskanymi. Niemały wpływ na podjęcie takiej decyzji miało Radio Wrocław, dobrze słyszalne w mojej Częstochowie. Zespół wrocławskiej rozgłośni skutecznie propagował wtedy walory Dolnego Śląska i jego stolicy”, wspomina Jan Pytel z Wydziału Elektrycznego.

W pierwszym roku akademickim na Politechnice studiowało 50,9 proc. osób o pochodzeniu inteligenckim i 37,5 proc. o pochodzeniu robotniczo-chłopskim. Wielu studentów to roczniki sprzed 1914 roku i urodzeni w latach 1914-1920, a więc ci, którzy kontynuowali studia rozpoczęte przed wybuchem wojny.

Barbara Zapaśnik z Wydziału Mechanicznego: „Po okrutnej wojnie, która zabrała nam dzieciństwo, pozbawiła domów rodzinnych, a czasem i rodziców, potrzebowaliśmy nadziei i wiary, że marzenia możemy zrealizować. Szanse na to dawały studia na Politechnice Wrocławskiej, która przecież przejęła tradycje i wykładowców prestiżowej uczelni II RP – Politechniki Lwowskiej”. Właśnie na Politechnice Lwowskiej rozpoczynał studia Kazimierz Mściwujewski, pierwszy absolwent Politechniki Wrocławskiej. Na jego dyplomie widnieje data 10 kwietnia 1946.

K jak kumbinator

Pierwszej akademickiej zimy sale były lodowate. 8 stycznia 1946 roku profesor Włodzimierz Trzebiatowski zanotował: „Niniejszym komunikuję, że temperatura w audytorium chemicznym utrzymuje się w dalszym ciągu na minus 11 stopni, gdyż kaloryfery zamarzły”.

Na wykładach siedziało się w kożuchach i rękawiczkach. Siedziało na parapetach, ławkach, na krzesłach wynoszonych z innych sal. W tym samym miesiącu dziekan Józef Zwierzycki tłumaczył: „Ćwiczenia z chemii zostaną uruchomione z chwilą doprowadzenia wody i gazu do budynków Politechniki. Rysunki techniczne rozpoczną się, gdy zostanie ogrzana jakaś większa sala”.
 
Jeden z pierwszych studentów, Edward Włodzimierz Mielcarzewicz: „Brakowało wszystkiego: zeszytów, tuszu, podręczników, skryptów; wymagania wykładowców zaś wcale nie były ulgowe. Pamiętam że wraz z kolegą Stasiem Mazurem, który chodził na wykłady w mundurze podchorążego, skutecznie szturmowaliśmy Urząd Likwidacyjny ds. Likwidacji Mienia Poniemieckiego, aby dostać dla kolegów naszego roku brystol, kalkę techniczną, tusz. Skrypty pisaliśmy i wydawaliśmy sami na powielaczu. Po prostu na podstawie kilku dobrze prowadzonych notatek zespół studentów pisał skrypt. Profesor go przeglądał, poprawiał, autoryzował, a potem przepisywało się go na matrycy i powielało. Do niektórych przedmiotów, np. z teorii mostów, przygotowywaliśmy się z książek niemieckich”.
 
W pamięci studentów pierwszych lat pozostało kilka wyrazistych profesorskich postaci. Profesor Idaszewski, ten od pierwszego wykładu, podczas jednego z egzaminów zapisał zadania na tablicy i oświadczył: „Jo teroz sobie ide, ale panowie asystenci majom pilnować, aby panowie nie posługiwali się niedozwolonymi metodami. Na pracy tych, co się bendom takimi metodami posługiwać, majom napisać literkę K. Jo już bende wiedzioł, co to znaczy: kumbinator”.
Kiedy indziej, podczas odpytywania siedzących w pierwszym rzędzie zauważył, że niektórzy chyłkiem przenoszą się na koniec sali.
 
„W pewnym momencie zauważył ten exodus, zaśmiał się w kułak i powiedział: – Jo wim, panowie są kumbinatory, a ja ino teroz bende pytoł od końca. I zaczynała się migracja w przeciwnym kierunku. Mimo, że do Wrocławia profesor przyjechał z Politechniki Lwowskiej, to w jego języku bardziej było słychać gwarę wielkopolską, bo stamtąd pochodził”, pamięta Jan Pytel.
Osobowością był profesor Egon Dworzak od metaloznawstwa. Najstarszy z wykładowców, nienaganny, w muszce i zawsze z woźnym u boku, który wnosił mu pomoce naukowe. Wymagał wiedzy i zachowania; ci, którzy byli niewłaściwie ubrani, nie mieli szans przystąpić u niego do egzaminu. Twierdził, że inżynier nie może łatwo ulegać emocjom, bo „na wiadomość o awarii zemdleje i stanie się bezużyteczny”.
 
Profesor Konrad Dyba od geometrii wykreślnej miał zwyczaj wchodzić do sali, mówił „dzień dobry”, odwracał się tyłem do audytorium i rysował tłumacząc. Nie było go zanadto słychać, a to, co rysował, zasłaniał własną postacią. Na końcu podciągał tablicę do góry demonstrując mistrzowski rysunek, „do widzenia państwu” i wychodził.
Profesor Jan Mikusiński, matematyk, własne wykresy z kolei okraszał, rysując na przykład ludzika na sankach zjeżdżającego po wyznaczonej krzywej. Wykładał tak ciekawie, że każdy chciał być na sali, ale spóźnialscy nie mieli najmniejszych szans – wypraszał ich za drzwi.
 
Inny matematyk, profesor Władysław Ślebodziński, był więźniem Oświęcimia. Podobnie jak jeden z jego studentów, Józef Hulanicki, który po obronie pracy doktorskiej zaprosił profesora na przyjęcie.
Jan Pytel wspomina: „Byli osadzeni w Oświęcimiu w pierwszym okresie funkcjonowania obozu, mieli więc dość czasu, żeby się dobrze poznać. Profesor wznosząc toast na cześć Józka powiedział, że ma wobec niego dług wdzięczności, gdyż to on właśnie uratował mu życie. Hulanicki zaprotestował, że nie przypomina sobie takiej sytuacji. Na co profesor: „Ależ panie Józefie, nigdy bym nie przeżył Oświęcimia, gdybym nie miał tam kogo uczyć matematyki”.

W stronę niezależności

Na więziennym zdjęciu Władysław Cisek, ubrany w marynarkę, ma gładko zaczesane włosy i nieobecny wzrok. Sfotografowany z prawego profilu, en face i w portrecie trzy czwarte. Student trzeciego roku Wydziału Mechaniczno-Elektrotechnicznego i jednocześnie asystent w Katedrze Geometrii Wykreślnej, aresztowany za przynależność do wrocławskiego okręgu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Kiedy w listopadzie 1948, po prawie rocznym więzieniu, rozstrzelano go za działalność antypaństwową, Wrocław żył innymi wydarzeniami.

Latem obradował Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju, zapoczątkowany w auli Politechniki, z takimi sławami jak Pablo Picasso, Paul Eluard, Irene Joliot-Curie. Wkrótce potem we Wrocławiu miał miejsce pierwszy po wojnie Zjazd Chemików Polskich, a pod koniec roku z połączonych Polskiej Partii Socjalistycznej i Polskiej Partii Robotniczej powstała PZPR. W tym samym roku zawiązał się Związek Młodzieży Polskiej, kolejne narzędzie komunistycznej indoktrynacji młodych.
Wśród niepokornych był Zenon Komender z Wydziału Mechaniczno-Elektrotechnicznego, skazany przez sąd wojskowy we Wrocławiu na 9 lat więzienia za działalność w nielegalnej Młodzieży Wielkiej Polski.
 
– Polityka dała o sobie wyraźniej znać już w maju 1946, kiedy na naszej Politechnice wybuchł strajk studentów – pierwszy w powojennej Polsce. Kilka dni wcześniej studenci w Krakowie i Katowicach manifestowali przeciwko zakazowi obchodzenia święta 3 Maja. Komunistyczne władze w 1946 zabroniły publicznego świętowania, milicja tłumiła próby. Kiedy niektórych krakowskich i katowickich studentów relegowano, ich wrocławscy koledzy odpowiedzieli strajkiem – opowiada dr Marek Burak.
Zmian politycznych nie akceptował profesor Kazimierz Zipser, który w połowie 1948 roku złożył rezygnację ze stanowiska prorektora Politechniki. Wkrótce zastąpił go Dionizy Smoleński, który dwa lata później został pierwszym rektorem samodzielnej już uczelni. Politechnika powoli odchodziła od uniwersytetu od 1949 roku.
 
– Polska przygotowywała się wówczas do planu sześcioletniego. Żeby szybciej „produkować inżynierów”, w 1948 roku zmieniono czteroletni system jednolitych studiów. Większość inżynierów kończyła odtąd naukę po trzech latach studiów „pierwszego stopnia” i szła do przemysłu: do hut, stoczni, cementowni, zakładów chemicznych. Tylko kilkanaście procent kontynuowało przez kolejne dwa lata studia na poziomie magisterskim – mówi dyrektor Muzeum PWr.
 
We wrześniu 1949 uczelnia zyskała kolejny wydział – wówczas już piąty – lotniczy. Okrzepła: podobnie jak inne uczelnie politechniczne w kraju miała już kilka wydziałów, dwustopniowy tryb kształcenia, około trzech tysięcy słuchaczy, powstawały nowe budynki. Od maja działał autonomiczny Senat Politechniki Wrocławskiej, a w 1951 zupełnie odłączyła się od uniwersytetu.
Polska żyła planem sześcioletnim, który stawiał na intensywną industrializację, na rozwój przemysłu ciężkiego i metalowego. Gazeta Robotnicza donosiła: „O socjalistyczną treść i dyscyplinę w nauce będą walczyć studenci”, a na inauguracji roku akademickiego 1950/1951 obok studentów stały delegacje robotników wrocławskich zakładów pracy, „symbol łączności nauki polskiej z klasą robotniczą”. Czasy pionierskie skończyły się, zaczynała się nowa epoka. Także na Politechnice, o której jej rektor, profesor Stanisław Kulczyński, powiedział: „Jesteśmy materialnymi spadkobiercami ruin niemieckiego Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu, a duchowymi spadkobiercami kultury lwowskiej”.

Aneta Augustyn

Podziękowania dla dr. Marka Buraka, dyrektora Muzeum PWr za udostępnienie przygotowywanej do druku pracy Politechnika Wrocławska 1945–1951.

Korzystałam także z: Politechnika Wrocławska w mojej pamięci (praca zbiorowa), M. Burak, K. Dackiewicz, P. Pregiel, Wrocławskie uczelnie techniczne 1910-2010, Z. Samsonowicz, Wspomnienia o Straży Akademickiej Politechniki we Wrocławiu oraz Z. Popławski, Politechnika Lwowska w latach 1844-1945.

 

Galeria zdjęć

Politechnika Wrocławska © 2024

Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »

Akceptuję