TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.
Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.
Data: 25.06.2020 Kategoria: książki/publikacje, ludzie politechniki, Wydział Architektury
Zawdzięczamy mu wygląd wrocławskiej katedry, ocalenie Pałacu Hatzfeldów i średniowiecznego fragmentu miejskich fortyfikacji. W swojej 60-letniej karierze architekta i konserwatora zabytków prof. Edmund Małachowicz opracował ponad 60 projektów architektonicznych, w większości zrealizowanych. O jego pracy i zabytkach, które przywracał do świetności, opowiada książka dr Elżbiety Grodzkiej z Wydziału Architektury PWr.
„Profesor Edmund Małachowicz. Architekt i konserwator. Autentyczność i wiarygodność zabytku architektury” to jedna z najnowszych pozycji Oficyny Wydawniczej Politechniki Wrocławskiej. Książka pozwala przyjrzeć się dorobkowi wybitnego architekta i konserwatora zabytków* – od pierwszych lat jego pracy w Państwowym Przedsiębiorstwie Pracowni Konserwacji Zabytków, po projekty, które realizował już jako wykładowca Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej.
Autorka, dr inż. arch. Elżbieta Grodzka, pokazuje opracowane przez profesora plany odbudowy i adaptacji wrocławskich (i nie tylko) zabytków, jednocześnie zabierając czytelnika w czasy powojennego podnoszenia się miasta z gruzów i uświadamiając mu, że – gdyby nie zaangażowanie takich osób jak prof. Małachowicz – stolica Dolnego Śląska mogłaby dziś wyglądać zupełnie inaczej.
Opisy zdjęć - w galerii poniżej.
Lucyna Róg: - Dlaczego Don Kichot? Na okładkę folderu wystawy podsumowującej jego działalność zawodową prof. Małachowicz wybrał akurat tę postać. Nie swój najlepszy projekt czy zdjęcie zabytku po odbudowie, a bohatera powieści Cervantesa.
Dr Elzbieta Grodzka: - Myślę, że bardzo się z nim utożsamiał. Czuł się błędnym rycerzem walczącym z wiatrakami, bo przez cały okres swojej działalności jako konserwator miejski i projektant musiał walczyć o zachowanie dla przyszłych pokoleń dziedzictwa architektonicznego. I często spotykał się z niezrozumieniem.
„To były czasy, gdzie było jeszcze trochę takiej atmosfery kowbojskiej. Kiedy zostałem konserwatorem, w tym samym dniu dostałem telefon, że na dworcu niszczą secesyjne balustrady. Przyjechałem, ale już część była zniszczona. Reszty zabroniłem” – wspomina profesor w pani książce.
I nie była to niestety jednostkowa sytuacja. Dużą częścią jego pracy – obok badań i projektowania – było uzmysławianie ludziom, dlaczego tych czy tamtych starych murów wyburzać nie należy. Musiał tłumaczyć ich wartość architektoniczną. Pamiętajmy, że to były lata powojenne. Miasto w ruinach, cegieł zawsze brakowało, każda była na wagę złota, a nowi mieszkańcy chcieli się pobyć gruzów i doprowadzić przestrzeń, w której przyszło im żyć, do jako takiego ładu. Do tego wojenne przeżycia nakładające się na stosunek do poniemieckich budynków i brak świadomości o wartości kulturowej niektórych obiektów wśród wielu przesiedleńców – wszystko to sprawiało, że trudno im było pojąć, jaką wartość może mieć ten wypalony budynek czy zdobienia na elewacji innego.
Albo kawałek średniowiecznych cegieł wystających z ziemi przy placu Dominikańskim.
Basteja Bernardyńska – czyli fragment najstarszych fortyfikacji Wrocławia – miała to szczęście, że biuro prof. Małachowicza mieściło się tuż przy miejscu, w którym ją wykopano, w czasie prac ziemnych pod budowę hotelu Panorama. Zdążył więc zainterweniować, zanim komukolwiek przyszło do głowy, by zabrać się za jej rozbiórkę. Gdyby nie jego upór, na pewno tak by się stało.
Mury odsłonięto i zakonserwowano, zrekonstruowano też m.in. baszty. Profesor postanowił, wbrew ówczesnym poglądom konserwatorskim, nie pozostawić całości bastei w formie trwałej ruiny. Jego zdaniem konieczne były także rekonstrukcje, by basteja mogła się zachować, a poza tym bez takich zabiegów dla przeciętnego obserwatora byłaby tylko mało czytelnym splotem murów. Dzięki tym pracom wrocławianie mieli szansę dostrzec, że oto w centrum miasta mamy najlepiej zachowany relikt obwarowań Wrocławia z przełomu średniowiecza i czasów nowożytnych.
Wszystko to sprawiło jednak, że hotel Panorama trzeba było przesunąć o około siedem metrów w stosunku do pierwotnego projektu, a sama budowa się przeciągnęła. Psuło to plany partyjnym władzom, więc profesor musiał szukać dobrego wytłumaczenia dla konieczności pozostawienia murów w tym miejscu. Przekonywał, że rozbiórka fortyfikacji o szerokości przekraczającej w niektórych miejscach ponad dwa metry byłaby droga, czasochłonna i wymagała specjalistycznego sprzętu. To zdecydowało o pozostawieniu w mieście tak znaczącego fragmentu jego historii.
Nie był to jedyny raz, gdy konieczne było naginanie prawdy czy wręcz uciekanie się do fortelu.
Jako miejski konserwator profesor posunął się np. do tego, że namówił proboszcza katedry, by ten… zrzucił kilka cegieł z wieży świątyni na chodnik. Wobec tak oczywistego przypadku zagrożenia bezpieczeństwa mieszkańców miasta, konserwator nie miał innego wyjścia niż wydanie nakazu zabezpieczenia terenu, czyli ogrodzenia go. Dzięki temu już bez konieczności pozyskiwania żadnych urzędowych pozwoleń można było postawić rusztowania i kontynuować prace po pierwszej fazie odbudowy katedry. Możliwe więc było ominięcie Wydziału ds. Wyznań, do którego musiał trafiać każdy wniosek dotyczący zabezpieczeń, remontu czy odbudowy obiektów sakralnych. A ta instytucja stale hamowała realizacje prac, odmawiając wydania zgody na nie albo ograniczając dotacje.
Katedra była dla profesora najważniejsza, co podkreśla pani w swojej książce. Poświęcił jej najwięcej czasu i z własnej inicjatywy tworzył dla niej kolejne koncepcje projektowe. Niektóre jego decyzje mogły się wydawać kontrowersyjne – jak usunięcie zegara z elewacji zachodniej czy rozbiórka XVIII-wiecznego szczytu. Nie spotykały się z oporem środowiska konserwatorów i architektów?
Zarówno w przypadku katedry, jak i przy każdym innym obiekcie, swoją decyzję konserwatorską prof. Małachowicz poprzedzał analizą wartości danego elementu. Przyglądając się poszczególnym fragmentom budynku, dobudowywanym i zmienianym przez wieki, analizował czy ta konkretna „przeróbka” jest tylko czysto użytkowa, czy może sama w sobie także ma wartość, czy wyszła spod rąk świetnych rzemieślników, czy może stworzył ją niekoniecznie najlepszy warsztat, co widać w jakości wykonania itd.
Każda decyzja była więc poparta konkretnymi argumentami badawczymi, ale i kompleksowym spojrzeniem na zabytek oraz stawianiem sobie pytań: jak ten obiekt będzie odbierany przez przeciętnego człowieka? Jak sprawić, by wartość tego obiektu stała się dla niego czytelna?
Wracając do samej katedry – profesor miał misję przywrócenia jej do wyglądu z późnego średniowiecza, tak aby stała się jednolita stylistycznie. Według niego wtedy prezentowała się najlepiej pod względem wartości architektonicznej. Dlatego usuwał XVIII-wieczne „przeróbki”.
Nie zarzucano mu niszczenia zabytkowej substancji?
Swoim studentom często powtarzam: jeśli coś jest stare, to jeszcze nie jest wystarczający argument, żeby to zachować. Trzeba wiedzieć, dlaczego coś zasługuje na to, by pozostawić to dla przyszłych pokoleń i inwestować pieniądze w konserwację. XIX-wieczny kurnik nadal jest tylko kurnikiem i o ile nie ma jakichś wyjątkowych wartości architektonicznych – a w przypadku kurnika to raczej wątpliwe – to nie będziemy go przecież zachowywać tylko z takiego powodu, że ma ponad 200 lat.
Ten kurnik to oczywiście skrajny przypadek. Chodzi mi jednak o to, że konserwator zabytków zawsze musi zadawać sobie pytanie o wartość architektoniczną. Profesor nigdy nie zdecydowałby o usunięciu fragmentów katedry bez przekonania, że jest to słuszna decyzja, a te fragmenty niczego w tę przestrzeń nie wnoszą – w sensie artystycznym i historycznym.
To profesorowi katedra zawdzięcza odbudowę swoich hełmów wież zachodnich. Podejrzewam, że wielu młodych wrocławian nie ma świadomości, że przez dziesiątki lat po wojnie ich tam nie było, a projekt ich odbudowy opracowany przez prof. Małachowicza przez kilkanaście lat leżał na półkach w różnych urzędach. Ich brak w krajobrazie miasta przez lata był równie oczywisty, jak ich dzisiejsza obecność.
Pozwolę sobie na małą dygresję. Tę książkę poleciłabym na pewno każdemu, kto tkwi w przekonaniu, że nasze zabytki z grubsza wyglądały zawsze tak jak teraz. Często zapominamy, że na przestrzeni wieków w mieście zdarzały się pożary i wojny, a same budynki od czasu do czasu po prostu przechodziły też przebudowy. Zmieniały więc – czasami wielokrotnie – swoją formę i wygląd. Prześledzenie projektów prof. Małachowicza pozwala przy okazji przyjrzeć się wielu fragmentom naszego miasta i temu, jak je przekształcano w kolejnych stuleciach.
Co do samych hełmów – ich odbudowa wcale nie była taka oczywista. Profesor opracował projekt w latach 70. i aż do końca lat 80. nie udało mu się nic wskórać w kwestii jego realizacji. To było dla niego bardzo ważne, by zwieńczyć wieże hełmami, bo wynikało z jego założeń ideowych – chęci przywrócenia katedrze gotyckiego wyglądu.
Warto zdać sobie sprawę, że odbudowa była wielkim przedsięwzięciem budowlanym. Konieczne było przetransportowanie około 150 ton gruzu kamieniarskiego z rozbiórki koron murów i wyniesienie tam 180 ton materiałów budowlanych. Dlatego wewnątrz wieży północnej zainstalowano dźwig towarowo-osobowy. Potem wykonano żelbetowe gzymsy i słupki narożne z gniazdami na osadzenie balustrady oraz przygotowano prefabrykowane elementy kamienne. Same hełmy zmontowano na ziemi i podniesiono żurawiem, a na koniec uzupełniono dekoracyjną kamieniarkę wież.
Prace zakończyły się w 1991 r. i zdecydowanie były czymś więcej niż rekonstrukcją. Historycznie bowiem hełm gotycki miała tylko jedna wieża. Dla profesora osadzenie dwóch było jednak kontynuacją średniowiecznej koncepcji katedry, przerwanej przed wiekami. Odbudowę poprzedziła oczywiście dyskusja wśród architektów, historyków sztuki i konserwatorów i ustalono, że koncepcja prof. Małachowicza jest właściwa. Zresztą w całym Wrocławiu ostał się tylko jeden autentyczny hełm gotycki – na kościele św. Krzyża na Ostrowie Tumskim, pozostałe są rekonstrukcją. Trudno więc, żeby te na wieży katedry budziły jakiś szczególny sprzeciw.
Co jeszcze we Wrocławiu zawdzięczamy determinacji profesora?
Na pewno fakt, że nadal możemy oglądać Pałac Hatzfeldów, którego projekt odbudowy i adaptacji profesor wykonywał trzykrotnie. Najpierw jeszcze za czasów pracy w Państwowym Przedsiębiorstwie Pracowni Konserwacji Zabytków, gdy pałac miał być siedzibą Biblioteki i Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Potem w Biurze Projektowo-Badawczym Budownictwa Ogólnego Miastoprojekt Wrocław, kiedy do pałacu miała się przenieść Polska Akademia Nauk. I w końcu za czasów pełnienia funkcji miejskiego konserwatora, gdy przygotował projekt odbudowy i adaptacji pozostałości budowli na galerię sztuki współczesnej.
Małachowicz uratował ten obiekt przed całkowitym wyburzeniem. I niestety udało mu się ocalić już tylko resztki pałacu, który niszczał od 1946 r. Najpierw runęła jego elewacja frontowa, potem na skutek korozji i czynników atmosferycznych – piętra, bo budynek nie miał dachu. Korona murów z każdym rokiem stwarzała coraz większe zagrożenie, więc sukcesywnie ją rozbierano. Profesorowi udało się uratować obiekt już w naprawdę ostatniej chwili. Jego zagospodarowanie sfinansował w całości z konserwatorskiego budżetu.
Dzisiaj taki zakres kompetencji konserwatora może zaskakiwać.
To były zupełnie inne czasy. Wyobraźmy sobie, że teraz konserwator zabytków przygotowuje projekt adaptacji zabytku, następnie sam go sobie zatwierdza, a potem jeszcze przyznaje finansowanie na tę inwestycję. Od razu zapukałoby do niego CBA! Lata 60. to był jednak ciągle – jak już wspominaliśmy – „okres kowbojski”. Nowa rzeczywistość powojenna dopiero się kształtowała, przepisy także, a na wiele kwestii machano ręką. Oczywiście może nas dzisiaj zastanawiać czy nawet oburzać, że w taki sposób wyglądało funkcjonowanie tego urzędu, faktem jednak jest, że dzięki temu konserwator z misją ratowania zabytków mógł szybciej i sprawniej działać. Dlatego profesor mógł uratować Pałac Hatzfeldów. Ten zabytek pewnie nie przetrwałby do dzisiaj, gdyby nie upór profesora i przesiadywanie nad projektami popołudniami, gdy już kończył „czysto konserwatorskie” obowiązki.
Czynnikiem warunkującym przetrwanie zabytku było bowiem często natychmiastowe wykonanie dokumentacji projektowej, znalezienie przyszłego użytkownika obiektu i szybka wycena prac. W PP PZK, czyli Państwowym Przedsiębiorstwie Pracownie Konserwacji Zabytków, ze względu na ograniczoną liczbę pracowników nie zawsze udawało się ukończyć takie prace na czas. Dlatego profesor wielokrotnie po godzinach urzędowania osobiście wykonywał projekty konserwacji i adaptacji.
Upór kosztował go jednak w końcu stanowisko.
Walczył o XIV-wieczny klasztor dominikanek przy ul. Św. Katarzyny, gdzie dzisiaj mieszczą się biura i kluby muzyczne. Po odbudowie i adaptacji miała się tam przenieść Państwowa Szkoła Muzyczna. Przyznano nawet na to pieniądze, ale prace się nie rozpoczęły, a w 1972 r. Rada Narodowa m. Wrocławia zdecydowała o rozbiórce fragmentów muru klasztoru. Prof. Małachowicz dowiedział się o tym od… robotników z przedsiębiorstwa rozbiórkowego, którzy nie chcieli wykonać tego polecenia, bo brakowało im mocy przerobowej.
Profesor od razu zaczął działać. Słał pisma, gdzie tylko się dało i podpadł władzom. Do tego stopnia, że odwołano go ze stanowiska. Na szczęście klasztor tę całą awanturę przetrwał i trzy lata później zaczęto jego odbudowę.
Projektem profesora, który zrobił na mnie największe wrażenie, był plan odbudowy i adaptacji młynów św. Klary na Wyspie Słodowej na Muzeum Etnograficzne. Trudno sobie dziś wyobrazić, że w samym środku miasta moglibyśmy mieć rodzaj skansenu z zabytkowymi chatami. To byłoby coś.
Także w przypadku młynów prof. Małachowicz nie poddawał się i stworzył najpierw jeden projekt, a potem drugi – już jako konserwator. Ten późniejszy zakładał nie tylko odbudowę samych budynków młyna, ale i urządzenie parku etnograficznego na Wyspie Bielarskiej. Profesor chciał umieścić tam drewniane budynki – a konkretnie chałupy przeniesione z Turoszowa, gdzie powstawały kopalnie odkrywkowe – oraz dzieła ludowe, by prezentować je w otoczeniu zielonych terenów rekreacyjnych.
Pierwszy młyn miał pełnić funkcje techniczno-gospodarczo-administracyjne, w drugim byłyby sale wystawowe m.in. z eksponatami związanymi z młynarstwem oraz materiałami ikonograficznymi pokazującymi oba młyny i historię młynów na Odrze we Wrocławiu. Dodatkową atrakcją miało być zrekonstruowane koło młyńskie poruszające się w kanale roboczym. Projekt dla tego miejsca zakładał jak największe zachowanie autentycznych elementów zabytku.
Profesorowi zależało na tym, żeby nie stworzyć tam miejsca w oderwaniu od jego otoczenia. Stąd to poszukiwanie nawiązań – drewniane chaty, wykorzystanie wody otaczającej wyspy itd. To wszystko się ze sobą komponowało. Ogromna szkoda, że projektu nie zrealizowano, a same młyny wysadzono w powietrze w 1975 r., co odbiło się szerokim echem w całej Polsce, wzbudzając protesty. Myślę, że gdyby powstał tam skansen zaprojektowany przez profesora, cała okolica rozwinęłaby inne funkcje niż obecnie.
Pewnie młynów profesor żałował najbardziej spośród wszystkich niezrealizowanych projektów?
Myślę, że tak, ale być może na równi z Zamkiem Piastowskim na Ostrowie Tumskim, który nazywał „Wawelem Zaginionym”. Zagospodarowanie tego zabytku było jego wielkim marzeniem. To byłaby jedna z większych atrakcji we Wrocławiu. W końcu Ostrów Tumski jest najstarszym ośrodkiem osadniczym w Polsce z reliktami pochodzącymi nawet z VIII w. Rekonstrukcja zamku – pokazanie mieszkańcom i turystom, jak to miejsce wyglądało przed wiekami, byłaby bardzo interesująca.
Projekt zagospodarowania terenu zamku opracował pod koniec lat 60., gdy władze postanowiły postawić tam pomnik papieża Jana XXIII i konieczne było przeprowadzenie dodatkowych badań archeologicznych. Zaplanował tam plac o kształcie zbliżonym do zarysu wewnętrznego wału grodu wczesnośredniowiecznego i ekspozycję wszystkich odkrytych wcześniej reliktów, czyli kaplicy św. Marcina z odsłoniętymi resztkami przypór i zakonserwowanych fragmentów murów średniowiecznych. Wzdłuż Odry z kolei bulwar, zakończony schodami i pomnikiem. Część ekspozycji miała być pokazywana w formie podziemnego rezerwatu. Zejście przy kościele św. Marcina miało prowadzić do adaptowanych kaplic podziemnych i reliktów kaplicy późnoromańskiej przykrytej stropem, który dziś stanowi fragment posadzki ulicy św. Marcina. Uzupełnieniem koncepcji miała być kawiarnia na parterze sąsiedniej kamienicy. Projekt niestety znacznie okrojono, ograniczając się do konserwacji murów ochronnych i wykonania bulwaru z pomnikiem.
W kolejnych dziesięcioleciach prof. Małachowicz kontynuował badania zamku wspólnie z dr. Czesławem Lasotą, odkrywając kolejne fragmenty murów i wiele detali architektonicznych. Pod koniec lat 80. razem z Andrzejem Stupakiem przygotował drugą koncepcję zagospodarowania tego terenu. Zaproponowali m.in. rozszerzenie podziemnego rezerwatu archeologicznego i zaprojektowali pawilon osłaniający pozostałości późnoromańskiej kaplicy. Nic z tych planów jednak nie wyszło ze względu na problemy z własnością ziem – teren należy częściowo do miasta, częściowo do kurii i częściowo do klasztoru. Prowadzenie większej inwestycji wymagałoby wywłaszczania albo wielopoziomowych uzgodnień i porozumień, co byłoby bardzo skomplikowane.
Dzisiaj badania zamku prowadzi prof. Małgorzata Chorowska ze swoim zespołem.
Profesor miał też inną wizję Bastei Bernardyńskiej. Chciał jej przywrócić funkcję użytkową. Dzisiaj może nam być trudno wyobrazić sobie to miejsce jako mające jakąś większą funkcję, bo ekspozycja bastei jest bardzo zaburzona. Gdy obok stał hotel Panorama, doskonale było widać wszystkie jej wieżyczki. Teraz można je zobaczyć tylko z restauracji w Galerii Dominikańskiej.
Studentom trzeciego roku w ramach zajęć proponuję udział w architektonicznej grze miejskiej. Jednym z zadań jest zrobienie sobie selfie przy bastei. Warunkiem koniecznym jest to, że na zdjęciu muszą być widoczne te wieżyczki. Wielu studentów przychodzi do mnie później i przyznaje, że wcześniej nie mieli pojęcia o ich istnieniu. To zadanie ma im pokazać, jak wiele krzywdy zabytkowi może wyrządzić zła decyzja planistyczna.
Czego od profesora mogliby się nauczyć dzisiejsi studenci planujący zająć się konserwacją zabytków?
Pokory. Tego, żeby być pewnym swoich racji, ale czuć też pokorę wobec swojej niewiedzy, a w związku z tym nieustannego zadawania sobie pytań, sprawdzania i analizowania. I jeszcze indywidualnego podejścia do każdego zabytku, bo każdy jest wyjątkowy.
Rozmawiała Lucyna Róg
* Prof. Edmund Małachowicz (1925-2015) – architekt, konserwator zabytków, miejski konserwator zabytków we Wrocławiu w latach 1965-1972. Autor wielu projektów odbudowy i adaptacji zabytków, m.in.: wrocławskiej katedry i kościołów – NMP na Piasku i św. Klary na pl. Nankiera oraz klasztoru bernardynów (Muzeum Architektury). Przez prawie 60 lat działalności zawodowej stworzył 60 znaczniejszych projektów architektonicznych, z których około 40 udało się zrealizować. Autor ponad 20 monografii naukowych. Absolwent i pracownik naukowy Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, gdzie kierował zorganizowanym przez siebie Zakładem Konserwacji i Rewaloryzacji Architektury. Laureat Nagrody Honorowej SARP, nagród Ministra Budownictwa, Ministra Kultury i Ministra Edukacji Narodowej. Odznaczony Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski oraz wieloma medalami. W ubiegłym roku na elewacji wrocławskiej katedry odsłonięto tablicę pamiątkową ku jego czci.
** Dr Elżbieta Grodzka – architekt i pracownik naukowy z Katedry Konserwacji Architektury i Rewaloryzacji Krajobrazu Kulturowego na Wydziale Architektury PWr. Autorka monografii „Profesor Edmund Małachowicz. Architekt i konserwator. Autentyczność i wiarygodność zabytku architektury”, która powstała na podstawie pracy doktorskiej napisanej pod okiem prof. Krystyny Kirschke.
Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »