TWOJA PRZEGLĄDARKA JEST NIEAKTUALNA.

Wykryliśmy, że używasz nieaktualnej przeglądarki, przez co nasz serwis może dla Ciebie działać niepoprawnie. Zalecamy aktualizację lub przejście na inną przeglądarkę.

 

Marcin Drąg: W nauce mogę robić wszystko, co chcę [rozmowa]

Profesor Marcin Drąg z Wydziału Chemicznego odebrał nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Tym samym trafił do grona laureatów najbardziej prestiżowego wyróżnienia naukowego w Polsce. – Jest to ogromna inspiracja do dalszych działań, do przesuwania granic wiedzy – mówi prof. Drąg.

Środowisko naukowe doceniło jego badania nad opracowaniem nowej platformy technologicznej umożliwiającej otrzymywanie związków biologicznie aktywnych (inhibitorów enzymów proteolitycznych). Więcej o osiągnięciach naukowych Profesora pisaliśmy już wcześniej.

Uroczystość wręczenia nagród FNP odbyła się 4 grudnia na Zamku Królewskim w Warszawie.

Rozmowa z prof. Marcinem Drągiem Zakładu Chemii Bioorganicznej PWr, który swoje badania określa jako „naukowy fishing”

m_drag_rozmowa1.jpg

Iwona Szajner: Otrzymał pan prestiżową nagrodę za osiągnięcia naukowe, które „otwierają nowe perspektywy poznawcze”. Czy na co dzień ma pan świadomość, że pana badania właśnie takie są?

Prof. Marcin Drąg: Wydaje mi się, że tak, skoro interesują się nimi inni naukowcy. To jest dla mnie jeden z głównych wyznaczników. Jeżeli my coś tworzymy, a inni ludzie zaczynają się do tego odnosić, kontynuować nasze badania, wykorzystywać je, to znaczy, że stworzyliśmy coś użytecznego.

Czym dla pana jest ta nagroda, określana jako „polski Nobel”?

Nie da się ukryć, że jest to największe naukowe wyróżnienie w Polsce. Przede wszystkim jest to forma uznania przez środowisko naukowe. Samemu nie można się do tej nagrody nominować. Dla mnie jest to ogromna inspiracja do dalszych działań, żeby się ciągle rozwijać, przesuwać granice wiedzy i robić jeszcze lepsze badania.

Czy pana zdaniem w Polsce można prowadzić badania o światowym zasięgu?

Oczywiście! Zawsze powtarzam, że warunkiem skutecznej aktywności w nauce jest tzw. własna tematyka badawcza. Nauczyłem się tego od Amerykanów, którzy uważają, że własny pomysł jest w tej kwestii kluczowy. Wtedy inni mogą kontynuować naszą tematykę. Na takie projekty, które są autorskie i ciekawe, dostaniemy finansowanie zarówno w Polsce, jak i na świecie.

m_drag_gala2.jpgCo w sytuacji, kiedy ktoś jest przekonany, że prowadzi przełomowe badania, składa wnioski o różne granty i ciągle jednak dostaje odmowne odpowiedzi.

To pewnie jest znak, że może jednak te badania wcale nie są takie przełomowe, jak mu się wydaje lub po prostu nie umie pisać grantów. Świetne projekty zawsze się bronią – jak nie w jednej instytucji, to w innej. Własną tematykę trzeba poprzeć badaniami wstępnymi. Jeżeli występujemy z czymś nowym, to liczy się nie tylko sam pomysł.  Jako recenzent w różnych komisjach konkursowych często widzę, że pojawiają się projekty które my nazywamy „science fiction”, bo bardziej jest to „fiction” niż „science”. Ktoś coś sobie wymyślił, ale w ogóle tego nie przetestował. Gdy z moim zespołem przygotowujemy projekt, to zawsze się solidnie przygotowujemy. Wyniki badań wstępnych wykazujemy już na samym początku. Składając wniosek projektowy, pokazujemy, że jest możliwość udowodnienia naszej hipotezy badawczej. Wtedy szansa na przyznanie finasowania jest bardzo duża. Jestem pewny, że w Polsce system oceniania w takich instytucjach jak Fundacja na rzecz Nauki Polskiej czy Narodowe Centrum Nauki jest rzetelny i sprawiedliwy. Angażowani są do tego przecież nie tylko polscy recenzenci, ale też zagraniczni, a procedura oceny jest wielostopniowa. 

Pomysł na badania to jedno, ale możliwości polskich laboratoriów naukowych to już inna kwestia.

Nie ma co do tego wątpliwości, że uczelnie np. w Stanach Zjednoczonych są zdecydowanie lepiej wyposażone niż w Polsce. Ale to nie jest żadne wytłumaczenie. Przecież wokół danej tematyki badawczej sami możemy budować wyspecjalizowane laboratoria. To wymaga jednak swego rodzaju zawziętości. Kiedy ponad 11 lat temu wróciłem z USA, startowałem praktycznie od zera. Ktoś, kto dopiero zaczyna swoje badania, nie dostanie od razu olbrzymich pieniędzy, które pozwolą na zakup absolutnie wszystkich potrzebnych urządzeń. To się gromadzi przez lata. Jeżeli nasze badania się rozwijają i realizujemy projekty z sukcesem, to można doposażać laboratoria z kolejnych grantów. Jestem bardzo sceptycznie nastawiony do tych wszystkich, którzy uważają, że powinni od razu dostać świetną aparaturę i tylko robić swoje badania. Potem niejednokrotnie się okazuje, że takie osoby nie potrafią dobrze wykorzystać sprzętu.

m_drag_gala1.jpgOd zawsze planował pan, że będzie zajmował się zawodowo nauką?

Raczej nie. Jako dziecko nie wiedziałem, kim chcę zostać w przyszłości. W szkole podstawowej lubiłem biologię, a potem w liceum jeszcze zafascynowałem się chemią, szczególnie chemią organiczną. Potem, jak już studiowałem na Uniwersytecie Wrocławskim, to zajmowałem się taką klasyczną chemią. I to chyba nie do końca mi leżało. Tęskniłem za biologią. Wtedy ś.p. prof. Józef Ziółkowski powiedział mi, żebym robił to, co lubię, a dla mnie były to badania z pogranicza tych dwóch dyscyplin. Dlatego doktorat robiłem na Politechnice Wrocławskiej u profesora Pawła Kafarskiego, który dał mi taką możliwość. Potem pojechałem na staż podoktorski do Sanford Burnham Prebys Medical Discovery Institute w La Jolla w Kalifornii w którym uczyłem się biochemii, biologii molekularnej, trochę medycyny. I to pozwoliło mi zbudować wiedzę z wielu dziedzin. Chemia biologiczna jest chyba jedną z najtrudniejszych dyscyplin do nauczenia, bo trzeba znać wszystko - chemię organiczną, biochemię, enzymologię, biologię molekularną, genetykę czy zastosowanie biologii w medycynie. Żeby się tego w miarę nauczyć, potrzeba poświęć minimum osiem lat. I tu nie chodzi o poznanie jednej metody, trzeba znać ich dziesiątki i umieć je ze sobą łączyć. Co więcej, trzeba też płynnie przechodzić z języka biologicznego na język chemiczny. Uczyłem się tego w praktyce, gdy jako jedyny chemik pracowałem w zespole z samymi biologami.

Czy właśnie nauka napędza pana w życiu do działania?

Zdecydowanie - nauka i różne odkrycia z nią związane.

Pasuje do pana obraz stereotypowego naukowca, który całe dnie i noce spędza w laboratorium i nie ogarnia przyziemnej codzienności?

Myślę, że taki obraz jest mocno przesadzony. Jeżeli się poczyta biografie różnych naukowców, to można zauważyć, że zwykle żyją oni normalnym życiem. Jak choćby Maria Skłodowska-Curie, która twardo stąpała po ziemi i dobrze wiedziała, czego chce. Znam wielu badaczy na całym świecie, każdy z nich ma jakieś hobby, ciekawe zainteresowania. Mnóstwo podróżują i są bardzo otwarci.

Uważam, że właśnie otwartość na świat sprawia, że możemy robić badania naukowe. Z jednej strony ciekawość i jasność umysłu, a z drugiej – komunikatywność i kontakt z ludźmi. Trzeba przecież umieć o swoich badaniach opowiadać tak, żeby zaciekawić innych. Słyszałem niedawno wypowiedź pewnego profesora, który twierdzi, że słabi naukowcy zamykają się tylko w swoich laboratoriach, bo mają za małą wiedzę, żeby się nią publicznie dzielić i poddawać krytyce. Coś w tym chyba musi być. Cechą dobrych naukowców jest także to, że o swoich niekiedy bardzo skomplikowanych badaniach potrafią mówić w sposób prosty i przystępny.

Pan tak potrafi? Na przykład tłumacząc swoim dzieciom, czym zajmuje się ich tata?

Moje dzieci już nie są takie małe, bo mają 12 i 14 lat. I już zdążyły „ogarnąć”, że mój zawód to chemik. Trochę im pomagam w nauce, tłumaczę, ale generalnie nie mają z tym przedmiotem w szkole większych problemów, moja starsza córka jest nawet w klasie o profilu biologiczno-chemicznym.

m_drag_rozmowa3.jpgPójdzie w pana ślady?

Największym błędem, który popełnia wielu rodziców, jest popychanie dzieci w zawód, który sami uprawiają. Niejednokrotnie rozmawiałem ze studentami, którzy przyznawali mi się, że realizują ambicję swoich rodziców, że to oni kazali im iść na studia chemiczne. A ja widziałem, że ci młodzi ludzie zupełnie do tego nie mają serca, a nawet nienawidzą tych studiów. Zdecydowanie woleliby robić coś innego w życiu. Na pewno więc nie będę zmuszał moich dzieci do zajęcia się naukowo chemią.

No chyba że sami zechcą, widząc, ile frajdy sprawia do panu.

Tylko w takim przypadku! Co ciekawe, w mojej rodzinie nikt przede mną się chemią nie zajmował. Powiem więcej, jestem pierwszą osobą z wyższym wykształceniem wśród moich bliskich.

Potrzebne są jakieś predyspozycje, żeby zajmować się nauką?

Trzeba być menadżerem, umieć zarządzać sobą i innymi, mieć otwartość w kontakcie z innymi i nie bać się krytyki.

Czy jest coś, co pana pchnęło w stronę świata nauki?

Zawsze lubiłem książkę „Biologia” Villee`go. Pamiętam, że w ogólniaku czytałem ją z wielką przyjemnością. Drugi taki ważny dla mnie tytuł to encyklopedia „Larousse. Ziemia, rośliny, zwierzęta”. Chyba dzięki tej książce złapałem naukowego bakcyla. Znalazłem ją w jakiejś bibliotece  i przeczytałem od deski do deski. Teraz mam te dwie książki u siebie w domu na półce i traktuję je jak biblie.

A co pan czyta w trakcie długich podróży?

Dużo podróżuję, często latam samolotami, jednak ten czas traktuję głównie jako relaks i odpoczynek. Staram się wtedy totalnie wyłączyć. Nakładam słuchawki z wygłuszeniem i słucham muzyki. I to bardzo różnej – od muzyki klasycznej, przez jazz, po metal, a nawet czasami techno. W sumie muzyka mi ciągle towarzyszy. Do pracy chodzę na piechotę - około 7,5 km - lub jeżdżę na rowerze. Wtedy zawsze mam słuchawki na uszach i czegoś słucham.

Wolny czas spędza pan na… wędkowaniu.

Ponoć jak byłem takim raczkującym bobasem, to moimi ulubionymi zabawkami były ryby. Jako starszak uwielbiałem książki o rybach – to był dla mnie najlepszy prezent czy nagroda. Miałem też akwarium (i nadal mam). Pierwszą wędkę dostałem od sąsiada, kiedy miałem kilka lat. Zobaczył on we mnie pasję do wędkarstwa. Zacząłem wtedy jeździć na ryby z kolegami, na początku nad pobliski staw u dziadków koło Strzegomia. I znowu, nikt z mojej rodziny nie miał takich zainteresowań. Nie wiem więc, skąd się to u mnie wzięło. Sam się wszystkiego nauczyłem z książek. Dużo wędkowałem, krótką przerwę zrobiłem podczas pisania doktoratu, bo zwyczajnie nie miałem czasu. Ale jak pojechałem do Stanów, to trafiłem do mekki wędkarstwa. Jak zobaczyłem, jakie ryby można tam łowić, to wszystko odżyło i to ze zdwojoną siłą.

m_drag_rozmowa2a.jpgI tu mówimy o takim poważnym wędkowaniu, a nie popołudniami nad Odrą?

Zgadza się, choć czasem takie klika godzin nad pobliską rzeką też może być dobrym relaksem. Mnie jednak fascynują przede wszystkim ryby łososiowate. Uczestniczę w zagranicznych wyprawach, które trwają tydzień lub dwa. Najdalsze miejsce, w którym wędkowałem, to Patagonia i Mongolia. Bardzo podoba mi się też Islandia i północna Rosja. Często są to wyprawy, podczas których jesteśmy totalnie odcięci od świata.

To właśnie fascynuje pana najbardziej?

Specjalizuję się w wędkarstwie muchowym i spinningowym. To bardzo aktywne zajęcie. Do tego dochodzi spędzanie czasu na łonie natury, bycie samemu ze sobą i pewna nieprzewidywalność.  Myślę, że moją pasję naukową i hobby można określić wspólnym mianem - „fishing”.  W badaniach wyławiamy z miliona kombinacji związków jedną lub dwie. Tak samo jest w wędkarstwie. My nie wiemy, co wyłowimy, co się złapie na naszą przynętę.

newsletter-promo.png

Największy sukces wędkarski?

W Patagonii udało mi się złowić łososia królewskiego (z ang. Chinook), a to jest marzeniem każdego wędkarza. Na Islandii występują największe pstrągi potokowe na świecie i kilka takich złowiłem. Z kolei do Mongolii pojechałem złapać tajmienia, który jest uważana za swego rodzaju rybę-dinozaura, protoplastę wszystkich łososiowatych. I tu muszę zaznaczyć, że większość okazów, które złowimy, zaraz po zrobieniu zdjęcia wypuszczamy z powrotem do wody. Używamy metod jak najmniej krzywdzących zwierzęta.

Wróćmy jeszcze na chwilę do nauki. Jakie ma pan plany po „polskim Noblu”?

W żadnym stopniu nie poluję na nagrody, to jest po prostu ukoronowanie pewnego etapu mojego życia zawodowego. Dalej będę robił to, co do tej pory, bo odkrycia naukowe fascynują mnie najbardziej. Nie planuję na pewno wyjeżdżać z Polski. Mam na Politechnice Wrocławskiej świetny zespół ludzi, laboratorium z topową aparaturą, której nie ma nigdzie na świecie. Nie widzę potrzeby, żeby stąd wyjeżdżać. Tu mogę robić wszystko, co chcę.

Iwona Szajner

Galeria zdjęć

Politechnika Wrocławska © 2024

Nasze strony internetowe i oparte na nich usługi używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili. Ochrona danych osobowych »

Akceptuję